Warning: Zend OPcache API is restricted by "restrict_api" configuration directive in /home/slawomirxv/www/libraries/vendor/joomla/filesystem/src/File.php on line 337
Gintrowski: choćby zadzwonił sam Fellini - Sławomir Zygmunt - muzyk, kompozytor, dziennikarz

logo

Przemysław Gintrowski, Jacek Kaczmarski, Mury, Stanisław Bareja, Joanna Trzepiecińska, muzyka filmowa, kompozytor, Zmiennicy, Matka Królów, SolidarnośćTę rozmowę z Przemysławem Gintrowskim przeprowadziłem w 1989 roku. Spotkaliśmy się w mieszkaniu przy ulicy Marszałkowskiej, nad restauracją "Budapest". Mieszkanie znajdowało się na strychu i wydaje mi się, że Przemysław Gintrowski wynajmował je od Jerzego Satanowskiego.

 

Sławomir Zygmunt: W 1979 roku odbyła się premiera spektaklu „Mury", który prezentowałeś z Jackiem Kaczmarskim i pianistą Zbigniewem Łapińskim w „Teatrze na Rozdrożu". Przedstawienie przyniosło wam sporą popularność, zaczęto o was mówić...
Przemysław Gintrowski: ... ale nie trwało to zbyt długo, bo na początku 1980 roku „Teatr na Rozdrożu" został nagle rozwiązany.

Dlaczego?
Wydaje mi się, że komuś ważnemu nie spodobały się ,,Mury" i w ogóle koncepcja artystyczna dyrektora tego teatru - Marcina Idzińskiego.

Po „Murach" były spektakle „Raj" i „Muzeum", a potem film Janusza Zaorskiego „Dziecinne pytania". Pierwszy film, do którego pisałeś muzykę.
Janusz Zaorski, po obejrzeniu naszych spektakli zaproponował Jackowi Kaczmarskiemu i mnie wykonanie w „Dziecinnych pytaniach" kilku piosenek. Po ich wysłuchaniu doszedł do wniosku, że dla filmu będzie lepiej, jeśli to my napiszemy całą muzykę. Potem drogi moje i Jacka się rozeszły, on jak wiadomo został na Zachodzie.

W Polsce wciąż jeszcze przeważają tradycyjne, orkiestrowe formy nagrywania muzyki do filmu. Ty posługujesz się elektroniką?
Elektronika daje nieograniczone możliwości. Mogę grać jednocześnie na wielu instrumentach, na trąbce, wiolonczeli, skrzypcach itd. Poza tym mogę wymyślać i tworzyć własne brzmienia, nawet całej orkiestry i, co najważniejsze, wszystko sam aranżować i nagrywać. Nie jestem więc uzależniony od muzyków, z którymi bywa różnie: spóźniają się na próby, nie przychodzą na nagrania. Jestem samowystarczalny.

Nie wierzę w to, że komputer jest w stanie zastąpić żywego muzyka.
Dąży się do tego, by brzmienia instrumentów klawiszowych były jak najbardziej zbliżone do oryginałów, ale na razie jeszcze nie jest to możliwe. Fachowiec słuchając taśmy zawsze rozpozna czy to autentyczna orkiestra, czy „udawana". Ja nie ograniczam się tylko do elektroniki. Bardzo często w swoich nagraniach wykorzystuję fortepian i gitarę akustyczną. W ostatnim filmie Wiesława Saniewskiego „Dotknięci", zaprosiłem znanego jazzmana Henryka Miśkiewicza, grającego na saksofonie.

Pan Miśkiewicz nie spóźnił się na nagrania?
Nie, to wyjątkowo punktualny człowiek i wspaniały muzyk.

Czy przyjmujesz każdą propozycję od filmowców?
To zależy od scenariusza, ale nie tylko. Staram się pracować z ludźmi, których szanuję, cenię i lubię.

Klika filmów, do których napisałeś muzykę, poszło swego czasu na półki. Wystarczy przypomnieć dwa najgłośniejsze: „Matkę Królów" Zaorskiego i „Nadzór" Saniewskiego. Wtedy krążył nawet taki dowcip, żeby nie zatrudniać Gintrowskiego, bo wiadomo co stanie się z filmem. Czy wierzyłeś, że „Matka Królów" ujrzy kiedyś światło dzienne?
Jeśli chodzi o „Matkę Królów" - ważne było to, że taki film powstał i że ja także mogłem w tym uczestniczyć. Wierzyłem, że ludzie kiedyś go zobaczą.

Janusz Zaorski, Wiesław Saniewski: dwie różne osobowości...
Janusz Zaorski jest moim filmowym ojcem chrzestnym - on  mnie wprowadził do tej branży. Rozumie wagę muzyki i daje mi w zasadzie wolną rękę. Pracuje mi się z nim bardzo dobrze. Niedawno ukończyliśmy telewizyjną komedię „Goryl, czyli ostatnie zadanie". Z Wiesławem Saniewskim również świetnie mi się współpracuje, tyle że on za żadne skarby nie zrezygnuje ze swojej koncepcji. Z muzyką robi co chce. Jak mu coś nie pasuje, to tnie w pół frazy. Jako reżyser oczywiście ma do tego prawo, ale mnie skręca, gdy tego słucham.

Jak właściwie powstaje muzyka do filmu? Ile czasu przeznacza się na nią średnio w filmie fabularnym?
Muzyka powstaje po zdjęciach. Czasem wcześniej nagrywa się jakiś fragment, jeżeli na przykład potrzebny jest podkład do sceny tańca, ale niezwykle rzadko. Tak więc po zdjęciach i wstępnym zmontowaniu filmu, oglądamy materiał z reżyserem i wybieramy sceny, które będą zilustrowane muzycznie. Z praktyki mogę powiedzieć, że muzykę podkłada się pod jedną trzecią długości filmu fabularnego, choć w ostatecznym efekcie zawsze jest jej trochę mniej; film podlega obróbkom i niektóre sceny skraca się w ostatecznym montażu.

A ile czasu zajmuje ci napisanie i nagranie muzyki do filmu fabularnego?
Pytanie powinno brzmieć: ile chciałbyś mieć na to czasu? Minimum dwa miesiące, a najlepiej trzy. Natomiast nigdy tyle nie mam bo, jak wszystko u nas, i to odbywa się na „wczoraj". Wtedy rozpoczynają się w moim życiu tak zwane intensywne tygodnie. Pracuję po kilkanaście godzin na dobę.

Czy zawsze bierzesz pod uwagę sugestie reżysera?
Jako kompozytor, jestem jedną z osób, która ma wpływ na ostateczny kształt filmu. Reżyser jest jednak najważniejszy i biorę pod uwagę wszystkie jego sugestie, co nie znaczy, że traktuję go jako wyrocznię.

W 1988 roku animowany film Piotra Dumały „Ściany" zdobył Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie. Również i ty otrzymałeś nagrodę za muzykę do tego filmu...
Dla kompozytora film animowany to zupełnie nowe doznanie zawodowe. Rola muzyki jest tu dużo większa niż w fabule. To nie tylko kompozycja ilustracyjna podzielona na wiele fragmentów - to jakby mała suita. Współpraca z kinem animowanym daje mi wiele satysfakcji.


Film animowany nie cieszy się jednak w Polsce popularnością.
W kraju znany jest tylko wąskiej grupie specjalistów. A przecież Polska w tej dziedzinie odnosi międzynarodowe sukcesy. Wystarczy przypomnieć „Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego - uhonorowane jedynym Oscarem, jaki kiedykolwiek otrzymał polski film. Uważam, że polskie kino animowane to kolejna rzecz, której nie potrafimy odpowiednio sprzedać. Kiedyś zaproponowałem, żeby w Pegazie, na przykład co dwa tygodnie, pokazać jeden film animowany. Nikt się tym nie zainteresował.

Od jakiegoś czasu zacząłeś także pisać muzykę do komedii: „Zmiennicy", „Co to konia obchodzi", „Goryl, czyli ostatnie zadanie". Zapewne coś w tym dla siebie znalazłeś?

Kino polskie straciło swój pazur - w tej chwili jest na zakręcie i ciekawe co będzie dalej.  Jedne tematy  zostały wyeksploatowane, innych wciąż nie można ruszyć. Bardzo chętnie na przykład napisałbym muzykę do komedii oPrzemysław Gintrowski, Jacek Kaczmarski, Mury, Stanisław Bareja, Joanna Trzepiecińska, muzyka filmowa, kompozytor, Zmiennicy, Matka Królów, Solidarność naszym wojsku, czy milicji. Wszędzie na świecie kręci się filmy satyryczne na temat armii, policji - u nas jest to temat tabu. Próbował wprowadzić takie postacie Stanisław Bareja, ale określone czynniki wykazywały kompletny brak poczucia humoru. Pożyjemy, zobaczymy; mówią, że nadszedł czas wielkiej zmiany.

A muzyka do filmów dokumentalnych? To chyba zupełnie odmienne zadanie?

Pierwszy dokument, który zilustrowałem, powstał w 1981 roku i nigdy dotąd nie był pokazywany. Nosi tytuł „Sto dni", a zrealizował go Tomasz Pobóg-Malinowski. Opowiada o początkach „Solidarności". Niedawno pracowałem z młodą, utalentowaną reżyserką Ewą Borzęcką przy filmie pod tytułem „I odpuść nam nasze winy". Traktuje on o pewnym mieszkaniu przy ulicy Nowogrodzkiej, gdzie przychodzą samotni, starzy, zapomniani przez wszystkich ludzie na darmowe posiłki. Okazuje się, że starość u nas jest demokratyczna równa dla wszystkich. Jest tam partyjny i prostytutka, robotnik i wybitny profesor.

Czy masz ulubionych kompozytorów tworzących dla kina?
Tak, oczywiście, ale nie okażę się chyba zbyt oryginalny w swoich gustach, jeżeli powiem, że podoba mi się Ennio Morricone, Vangelis, Michele Legrand. To kompozytorzy, którzy poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Prawdziwą rewelacją stała się dla mnie jednak ścieżka dźwiękowa stworzona przez Mike'a Oldfielda do „Pól śmierci" Rolanda Joffe.

A twój ulubiony gatunek filmowy?
Ja w ogóle kocham kino i oglądam wszystko jak leci.

Twoje spektakle: „Pamiątki" (nagroda  „Solidarności" w dziedzinie kultury za rok 1983) i „Raport z oblężonego miasta" cieszyły się dużą popularnością, a jednak od 1986 roku nie pokazywałeś się na estradzie. Nie brakuje ci bezpośredniego kontaktu z publicznością?
Brakuje, ale musiałem odpocząć i naładować akumulatory.

Rozumiem, że trzymasz coś w zanadrzu?
Tak, spektakl „Kamienie", do którego wykorzystałem teksty Jerzego Czecha i kilka wierszy Zbigniewa Herberta. W „Kamieniach" wystąpię z młodą aktorką Joanną Trzepiecińską („Rzeka kłamstwa", „Dotknięci"). Całość pod względem muzycznym będzie bardziej rozbudowana niż to, co dotychczas robiłem — oprócz gitary i fortepianu wykorzystam jeszcze instrumenty elektroniczne. Premiera odbędzie się w nowym sezonie, w jednym z warszawskich teatrów.

Nad czym obecnie pracujesz?
Zaprosili mnie do współpracy Jerzy Sztwiertnia i Waldemar Krzystek. Pierwszy przystępuje do zdjęć filmu o czterech wieszczach „Trybuna romantyków", drugi kręci „Ostatni prom" — o wybuchu stanu wojennego.

Czy nadal będziesz pracował tak intensywnie?
Nie, postanowiłem zwolnić tempo, pracować trochę spokojniej. I choćby się waliło i paliło, choćby zadzwonił nawet sam Fellini, w tym roku wyjeżdżam na urlop.

Rozmawiał: SŁAWOMIR ZYGMUNT, FILM 1989, Nr 26

Przeczytaj także: Przemysław Gintrowski: mniej mi się chce, Gintrowski: wciąż chce zmieniać świat, Gintrowski: choćby zadzwonił sam Fellini, Gintrowski: kanapka z człowiekiem, Jacek Kaczmarski: lekcja historii, Jacek Kaczmarski: obywatel świata, Aleksander Galicz: rosyjski Homer, Mercedes Sosa: wolność ponad wszystko.