Rzeczywiście płyt zaczęło się pojawiać sporo...
Sporo? Ogromna ilość płyt z polskim jazzem i jedna lepsza od drugiej. Ja dostaję często paczkę, gdzie jest kilka płyt. Słucham pierwszej – bardzo dobra, słucham drugiej – świetna, słucham następnej – znakomita. Podnoszę ze zdziwienia brwi. Zwykle było tylko kilka dobrych płyt, a reszta gównianych. A teraz wszystkie są świetne.
Czy ten świetny nowy polski jazz, o którym rozmawiamy, jest znany w świecie?
Niestety, kompletnie nie jest znany.
Dlaczego, skoro tylu pojawiło się świetnych muzyków, powstało tyle dobrych płyt?
Bo jednym z niewielu ludzi, którzy piszą o tym poza Polską, na świecie, jestem ja. Niestety dzisiaj płyty nie mają większego znaczenia, są wizytówkami, a nie produktem. Kiedyś płyta była produktem, można było nią handlować, sprzedawać, eksportować. Ale to już się skończyło. Przez 20 ostatnich lat przemysł fonograficzny w zasadzie przestał istnieć. Niby coś się produkuje, wydaje, ale to już nie jest to. Wielkie nadzieje, które pokładano w interecie nie sprawdziły się.
Dlaczego?
Bo, mówiąc najkrócej, kultura umiera, ludzkość umiera. I muzyka nie jest dziś tak ważna, jak kiedyś. Albo wręcz nieważna, ale nie chcę być tak pesymistyczny. Oczywiście dla wąskiej grupy ludzi muzyka ma znaczenie, słuchają jej, ale dla większości może w ogóle nie istnieć. Ci ludzie wolą np. grać w jakąś debilną grę na komputerze, niż słuchać muzyki.
Czy takie są powody, że ten wspaniały polski jazz, który się odrodził po 2000 roku, w ogóle europejski jazz, nie jest znany?
Stany Zjednoczone są potężnym krajem. Mieszka tam 350 mln ludzi z których część lubi jazz. Ale dla Amerykanów europejski jazz albo nie istnieje, albo istnieje, ale jest okropny. Co oczywiście jest odwróceniem rzeczywistości. Bo to Amerykanie grają słabo. Zresztą amerykańscy dobrzy, interesujący muzycy jazzowi, np. awangardowi, nie grają w Ameryce, lecz w Europie. Obecnie w Europie, ale nie tylko, także w Azji, w Chinach, dzieją się fantastyczne rzeczy. Co prawda w Azji (poza Japonią) przez całe lata prawie nic o jazzie nie wiedziano, ale oni szybko się uczą. Ale to jest nowa rzecz. Natomiast faktem jest, że do USA z Europy jazz przez Atlantyk się nie przedostaje. Są oczywiście wyjątki, np. Jan Garbarek. Jak weźmiesz do ręki amerykańskie pisma muzyczne, to tam bardzo rzadko piszą o europejskim jazzie. A jeśli już, to ciągle o tych samych kilku nazwiskach. Na przykład o Tomaszu Stańce się trochę pisze, ale od kiedy? Od momentu, gdy osiadł w Nowym Jorku. Wcześniej nikt o nim w USA nie słyszał, już nie mówiąc o słuchaniu jego płyt. Oczywiście trzeba by zadać pytanie, ilu ludzi słucha w ogóle muzyki? I teraz na tę niewielką ilość ludzi słuchających jazz nakłada się wielka ilość znakomitych muzyków oraz płyt wydanych w ostatnich latach i to nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech czy innych krajach, np.w Skandynawii. Powstaje kilka tysięcy znakomitych płyt rocznie.
QUO VADIS JAZZIE?
Ale kto jest w stanie ich przesłuchać?
Tylko tacy wariaci jak ja, którzy słuchają jazzu od rana do wieczora.
Zgoda, ale tych wspaniałych muzyków i ich płyt zna bardzo niewielu. Dlaczego?
Dzisiaj możesz sobie wydać płytę samemu. To oczywiście ma swoje plusy i minusy. Jak mnie nie chcą duże wytwórnie, to mogę sobie wydać płytę sam. Wracając do tego, co mówiliśmy o latach 60., to wtedy istniały tylko wielkie wytwórnie. Oczywiście tłoczono płyty prywatnie, ale to była znikoma ilość. Koszty studia i koszty produkcji płyty w latach 60. były ogromne i były niemożliwe do przeskoczenia przez kilku muzyków garażowych. Dużo psioczyło się wtedy na wielkie wytwórnie, że okradały muzyków, że ich wykorzystywały, wyciskały jak cytryny i wyrzucały. To wszystko prawda, ale te wielkie wytwórnie jednak filtrowały rynek muzyczny i wybierały najlepszych. Bo na pewno było więcej muzyków i zespołów, którzy grali muzykę niż wyszło tych płyt. A to znaczy, że jednak ktoś tych muzyków oceniał, wybierał, odrzucał ewidentny chłam. Wracając do dzisiejszych czasów: teraz możesz nagrać płytę w domu, zrobić zdjęcie i wstawić te nagrania na Youtube. Ale okazuje się, że takich nagrań jak twoje jest tam 700 miliardów. I teraz nasuwają się pytania: kto jest w stanie wysłuchać tych nagrań, przetrawić, w ogóle je znaleźć? Niestety, wartościowe nagrania giną w tym gąszczu.
A kiedyś wytwórnie muzyczne były jednak takimi filtrami i jak już wydały płytę artyście, to najczęściej także zrobiły promocję, żeby tę płytę sprzedać. Byle chałturnik czy beznadziejny muzyk nie miał żadnych szans na płytę. Z perspektywy czasu okazuje się, że jednak te filtry wyłapywały najlepszych. Może i nawet te wielkie wytwórnie, jak mówiłem, okradały muzyków, co jednak nie przeszkodziło wielu artystom zarobić bajeczne pieniądze, co prawda głównie na rockowej i popowej scenie, ale jednak.