logo

 

To jest dość oryginalne, co mówisz.
 Jest kontrowersyjne. Większość ludzi się pewnie ze mną nie zgodzi i będą mi mówili, że przecież jazz powstał w Ameryce i że jest jedyną oryginalną muzyką prawdziwie amerykańską. A to nie tak było: jedyną amerykańską muzyką są blues i country and western. Jazz natomiast wziął się z połączenia bluesa z muzyką europejską, właściwie z folklorem europejskim. Dodano do tego improwizacje i powstał jazz.

Jednak wciąż można się spotkać z twierdzeniem, że tylko Amerykanie umieją grać jazz, a Europejczycy w ogóle nie wiedzą o co chodzi.
Większość ludzi na świecie, którzy słuchają jazzu, tak myśli. Zresztą na uczelniach muzycznych, gdzie uczą jazzu, też mówią, że jazz jest amerykański. Natomiast prawda jest taka, że bardzo wiele znakomitych rzeczy, nowych, świeżych, dzieje się w jazzie europejskim. A jazz amerykański jest teraz wtórny. Zresztą pierwszym człowiekiem, który mi poddał taką myśl był właśnie Joachim-Ernst Berendt.

Paweł Brodowski, redaktor naczelny Jazz Forum i wielki animator jazzu w Polsce, powiedział, że właściwie wszyscy dziennikarze jazzowi się wychowali na Berendtcie.
Bo to prawda.

W jaki sposób się poznałeś z Berendtem?
Poznałem go pod koniec lat 60. Napisałem do niego list, tak jak pisałem do muzyków. On mi odpisał i tak się zaczęło. A potem Berendt zaprosił mnie na festiwal jazzowy, którego był dyrektorem artystycznym. Później zapraszał na sesje muzyków jazzowych nagrywających dla MPS, pierwszej dużej europejskiej wytwórni fonograficznej, która wydawała jazz. Często jeździłem do niego do Niemiec, do Szwarcwaldu, on często przyjeżdżał do Izraela. I czytając jego książki i później z nim rozmawiając wykrystalizowały się moje poglądy na temat jazzu. Berendt był zupełnie innym dziennikarzem, wyprzedzał o sto lat swoje czasy. Był nie tylko uznanym muzykologiem i wspaniałym dziennikarzem, ale i wielkim intelektualistą. Zreszta pod koniec swojego życia już nie pisał o muzyce, bo stwierdził, że wszystko, co miał napisać o jazzie, napisał. Zaczął się interesować filozofią i takie ksiażki pisał. On mi bardzo imponował swoją wiedzą muzyczną i mądrością. Sporo się od niego nauczyłem. Berendt robił "Spotkania na szczycie muzyków jazzowych". Zapraszał kilku świetnych muzyków, np. klarnecistów, ale grających zupełnie inną muzykę i organizował ich wspólne koncerty, sesje nagraniowe, które doprawadzały bardzo często do zaskakujących efektów końcowych. I w tym roku na Singer Jazz Festiwal ja zrobię podobnie. Bo uważam, że to jest świetny pomysł, by zetknąć muzyków grających na tym samym instrumencie, ale inną muzykę, np. jazz i muzykę klasyczną. W tym roku na Singer Jazz Festiwal zagra 87-letni Rolf Kuhn, który zaczynał od muzyki swingowej, grał jeszcze z Bennym Goodmanem, ale potem zaczął grać także muzykę awangardową. I on zagra z Mikołajem Trzaską, znanym m.in. z zespołu "Miłość", który jest super awangardzistą.

Powiedziałeś, że na początku lat 2000 poznałeś wielu znakomitych młodych muzyków jazzowych w Polsce. Czy możesz podać jakieś nazwiska?
Tych nazwisk jest mnóstwo, ale nie będę ich wymieniał, bo jeszcze kogoś pominę i się na mnie obrazi. Faktem jest, że wtedy wkroczyło na scenę nowe pokolenie muzyków jazzowych, nie obciążone kompleksami starego ustroju, przed którym świat stał otworem. Oni często kształcili się za granicą i tam zaczynali grać i nagrywać.

Ale ja pamiętam, że w Polsce na na początku lat 2000 było mało koncertów jazzowych. Oczywiście były festiwale jazzowe, np. Jazz nad Odrą czy Warsaw Summer Jazz Days, ale to już były różne kombinacje prywatnych ludzi. A kiedy polski rynek rynek jazzowy się troszkę ruszył, to zaczęto sprowadzać – nie wiedzieć dlaczego – amerykańskie gwiazdy. Zamiast promować polskich młodych muzyków.
To prawda, na festiwalu Jazz nad Odrą jest nawet konkurs na najlepszy polski zespół młodych jazzmanów. Ale to nie daje dużych możliwości promocyjnych. Jazz trafia do wąskiej grupy ludzi. Bo ekonomia jazzu, która istniała w latach świetności PSJ, kompletnie upadła. Właściwie nie bardzo jest gdzie grać, nie ma już klubów jazzowych. Jest za to cała masa różnych festiwali. Jak jest więcej niż dwóch artystów, to już jest festiwal. Ale te festiwale, niestety, dają szansę głównie trzeciorzędnym amerykańskim muzykom. Oczywiście zapraszane są także gwiazdy, najczęściej mocno przechodzone, z USA, np. Herbie Hancock. Znam go od lat 60., to super facet, genialny muzyk, ale on już niczego nowego nie zagra. On zresztą sam mówi, że odtwarza swoją muzyczną przeszłość. Ja nie twierdzę, że to jest złe, ale to nie jest dobre. A to jest duża różnica. Sprowadzanie do Polski Herbie Hanckocka 7 razy w ciągu roku czy w ciągu 2 lat na różne festiwale jazzowe w Zadupiu Górnym czy w Pierdziszewie Dolnym mija się z celem, nie ma żadnego sensu artystycznego. Ale mimo tego całego kryzysu w polskim jazzie rozwinął się przemysł fonograficzny.