Przez szybę
Wspomnienia wakacyjne Maćka to skład płyt dvd. Zapytany o wrażenia z Meksyku, Czech czy Łeby wyciągnie odpowiedni film. Jego żona, Kaśka, działa jak wózek kamerowy. Ma za zadanie prowadzić go, by mógł sfilmować wulkan, zrobić ciekawe ujęcie architektury, skały. Czasem wyskakuje z szyn, jak w labiryncie skalnym w Czechach, kiedy potknęła się o kamień, popchnęła Maćka i kamera wylądowała w sadzawce. Renata przywozi z każdego wyjazdu po 300, 400 zdjęć. Połowę ujęć odsiewa, wybiera najlepsze i tylko te mają szansę znaleźć się w albumie. Jest jak Japończyk, który trzaska wszystko wokół. Uwija się niczym fotoreporter, przepycha żeby zdobyć dobre ujęcie, wkurza, kiedy ktoś wejdzie jej w kadr. Po co jej tyle zdjęć? – Chcę mieć na fotografiach wszystko to, co widziałam. Może moje zdjęcia nie są tak ładne, tak profesjonalne jak w albumach, ale są zrobione przeze mnie. Poza tym, jak mam zdjęcia, to łatwiej mi zapamiętać, co widziałam – tłumaczy Renata.
Obiektyw aparatu czy kamery to dobry wyławiacz szczegółów i twórca niezapomnianych pejzaży, ale jeszcze lepsza zasłona. - Ludzie, którzy przez cały czas fotografują wszystko co widzą chowają się za obiektywem. Przyjmują pozycję obserwatora, a nie uczestnika wydarzeń. Dla psychologa fotografowie i kamerzyści to grupy zawodowe, w których wspólną cechą jest unikanie kontaktu z otoczeniem. Wakacyjni łowcy ujęć także wchodzą w taką rolę – mówi Anna Lissewska - Kryją się za obiektywem, żeby nie spotkać się naprawdę z miejscem, w którym są, z ludźmi, z inną kulturą i z własnymi uczuciami. Taki kontakt grozi przeżywaniem, a oni się tego boją.
Ludzie chronią się przed kontaktem z lęku przed tym, że dowiedzą się czegoś, co ich zrani czy urazi. Boją się poddawania w wątpliwość własnych poglądów, więc nic dziwnego, że unikają spotkania z inną kulturą, która oparta jest na innych niż znane im wartościach. Obawy bywają jeszcze głębsze: ludzie boją się, że przeżycia i emocje odsłonią ich pragnienia i tęsknoty. Dlatego bezpieczniej czują się jako przedłużenie aparatu. - Tacy obserwatorzy często dopiero w domu, oglądając filmy czy zdjęcia, naprawdę widzą miejsca, które odwiedzili. Ale teraz one są już bezpieczne, nie poruszą tak mocno, stają się pocztówką a nie przeżyciem – tłumaczy Anna Lissewska.
Sposobów na unikanie kontaktu ze sobą i światem jest więcej. Trenują je wszyscy praktyczni turyści, których wspomnienia pełne są cen i porównań, co gdzie bardziej się opłaca. Są chodzącą informacją o stanie dróg i organizacji ruchu, wiedzą gdzie taniej zatankować, jakich restauracji unikać, ale nie potrafią powiedzieć jacy są ludzie w kraju, który odwiedzili. Co najwyżej ustawią ich na skali od oszustów do uczciwych. Przypadkiem szczególnym są podróżnicy imprezowi. Ich wspomnienia wypełnione są drinkami, laskami i przystojniakami. - Rozładowują napięcie w imprezowaniu i seksie. Nie ma znaczenia, czy są w Hiszpanii, Grecji czy na Mauritiusie – mówi Anna Lissewska.
Unikanie kontaktu odróżnia wędrowca od turysty. Wędrowiec chłonie wrażenia, poznaje ludzi, pozwala, by miejsce, które odwiedza przepłynęło przez niego i odcisnęło na nim swój ślad. Turysta jest obserwatorem kolekcjonującym informacje i obrazki, ale trzyma się od nich z daleka.
Pajęczyna kontaktów
Magda i Tomek najchętniej unikają dużych hoteli. Lubią rodzinne pensjonaty czy apartamenty, w których można pogadać z właścicielem. Z każdej podróży przywożą nowe adresy, telefony i maile. Podobnie Barbara, która samotnie przemierza świat. Była w Indiach, Iranie, Meksyku, Afryce. Na trasie często spotyka inne podróżujące samotnie kobiety. Czasem kawałek drogi odbywają razem. Potem wymieniają się adresami i nie spotykają już nigdy. Przynajmniej dotąd. - Po powrocie do Polski wpadam w życie tutaj. Mam mnóstwo znajomych. Poza tym biegam za pracą, żeby zarobić na następną wyprawę. Chyba tylko do dwóch osób, które spotkałam w drodze wysłałam maile z Polski. Ale nie przerodziło się to w stały kontakt – opowiada Barbara.
Tak to jest ze znajomościami w podróży. Kiedy się dzieją wydają się intensywne, ale tak naprawdę są powierzchowne i rzadko coś więcej z nich wynika. Po co więc te adresy w notatnikach i numery telefonów wpisywane w pamięć komórki? - Niektórzy budują sobie sieć kontaktów. Starają się znać kogoś w każdym kraju. Dzięki temu czują się bezpieczniej. Pełen notes daje im złudzenie, że wszędzie mogą się do kogoś zwrócić o pomoc – wyjaśnia Anna Lissewska. - Ale to nie tylko siatka ubezpieczająca w nagłych wypadkach. Dla kolekcjonerów adresów ważne jest także to, że w każdym kraju mają do kogo zadzwonić. Nie będą się czuli samotni i wyobcowani. Karmią się wakacyjną iluzją, bo te kontakty w większości przypadków są płytkie i adres w notesie szybko traci twarz, staje się tylko znakiem graficznym. Prawda jest taka, że jedynie nieliczne spotkania są naprawdę znaczące. Wśród ludzi zbierających adresy są też i tacy, którym lista znajomych poprawia samopoczucie i łaskocze ego. Przeglądając taki pełny notes można nabrać podziwu dla samego siebie. Proszę jaki jestem popularny, rozchwytywany, ilu mam znajomych. To dobry plasterek na załatanie trochę przesianego poczucia własnej wartości.