Społeczny dress code
Co robisz, kiedy idziesz do nowej szkoły, pracy czy na imieniny mamy twojego narzeczonego? Obserwujesz jak ubierają się ludzie w nowym miejscu, pytasz o zwyczaje domu? A może ostentacyjnie lekceważysz zasady i akcentujesz swoją odrębność? Długość spódnicy i wielkość kolczyków to nie tylko wyraz twojego gustu. Szczegóły garderoby i jej styl mówią o twoim stosunku do otoczenia i do siebie samej.
- Kiedy chcemy wejść do nowej grupy staramy się jej jakoś przypodobać. To normalne i uzasadnione, jeśli nam na niej zależy. Na początku najłatwiej pokazać to strojem. Obserwujemy panujące w tej mierze zwyczaje i przejmujemy je. Potem wprowadzamy indywidualne akcenty, żeby sprawdzić co grupa toleruje, czego już nie. W taki naturalny sposób wypracowujemy kompromis między naszą indywidualnością, a zasadami i zwyczajami panującymi w grupie - mówi Anna Lissewska. - Konflikt między ja a otoczeniem jest nieuchronny i nie do rozwiązania. Trwa przez całe życie. Skazani jesteśmy na nieustanne balansowanie. Wyłamują się z tego jedynie zdeklarowani buntownicy, którzy zawsze i wszędzie muszą zaznaczyć swoją odrębność. Wiele osób bierze to za przejaw nonkonformizmu i przypisuje im silną indywidualność. W rzeczywistości buntownicy mają bardzo słabe ja. Bronią się przed jakimkolwiek przystosowaniem w obawie przed wchłonięciem i utratą indywidualności. Ludzie o silnym ja nie mają takich lęków.
Na drugim biegunie są zwolennicy uniformów. To wielbiciele konwencji i jasnych zasad. Jak ognia boją się konfrontacji, pokazania własnej odrębności i konfliktu z otoczeniem. Tylko w mundurku czują się bezpiecznie, bo mogą się za nim schować.
Społeczny dress code obowiązuje już od przedszkola. Małe dzieci panicznie boją się wyróżnić strojem, bo to może je narazić na wyśmianie i izolację. Po opuszczeniu domu to grupa staje się całym światem. Ubraniowy konformizm nie oznacza braku indywidualności u maluchów, tylko zdrową strategię przetrwania. Uniformy subkultur nastolatków mają już inne znaczenie. Są wyrazem konfrontacji: my kontra wy. A wyśmiewana często przez dorosłych niekonsekwencja nastoletniego buntu ubranego jak jakaś nowa organizacja, jest właśnie bardzo konsekwentna.
- Nastolatki mają do wykonania trudne zadanie określenia kim są, czyli zbudowania własnej tożsamości. Pierwszy etap to szukanie czegoś większego, za pomocą czego mogą się określić - wyjaśnia Anna Lissewska. - W tym wieku to grupa rówieśników lub ludzi niewiele starszych. Ubierają się w porty z krokiem w kolanach, hip-hopowe bluzy, gotyckie czernie czy nerdy (okulary w prostokątnych czarnych oprawkach, po polsku - kujonki) emo i mówią: my jesteśmy inni niż wy. W domyśle inne grupy, dorośli. Chcą być odrębni, ale jeszcze potrzebują silnego wsparcia grupy, żeby tę odrębność znieść. Potem często zmieniają grupę i strój, aż w końcu znajdą to miejsce w którym czują się najlepiej i wizerunek, który najpełniej ich wyraża.
Catherine Joubert i Sarah Stern uważają, że stroje nastolatków to także próby poradzenia sobie ze zmieniającym się bez ich kontroli ciałem. Od lat w młodzieżowych modach są obecne dwa trendy: omotujący lub androgyniczny albo ostentacyjnie erotyczny. Dla francuskich psychoanalityczek to całkowicie jasne. Młodzi, z właściwym sobie brakiem umiaru albo zasłaniają, albo eksponują rodzącą się seksualność. A tatuaże i piercingi? Zdaniem psychoanalityczek także służą zapanowaniu nad ciałem. Mówią: jest moje, mam nad nim władzę i mogę zrobić z nim co chcę. -Tatuowanie i przekłuwanie to forma kontroli nad ciałem. Symboliczne zaprzeczenie śmiertelności, chorobie i cierpieniu - dodaje Anna Lissewska.
Przeciąganie uroku
Chyba nie ma kobiety, która nie pożyczyłaby bluzki, sukienki czy spodni od przyjaciółki. Oficjalnie dlatego, że przecież nie ma co na siebie włożyć. Ale ten prozaiczny powód ma piętrowy podtekst. Dwunasto-trzynastolatki pożyczając sobie ciuchy pieczętują bliskość. Tworzą zjednoczoną parę, mikrokosmos w dużym i niepokojącym świecie. Wymiana ubrań jest wyrazem tęsknoty za jednością, całkowitą symbiozą, kiedy ta druga osoba jest tak bliska, że prawie staje się mną. - To samo dzieje się w ostrej fazie zakochania. Kobieta ubiera się w koszulę albo sweter mężczyzny. Bywa, że oboje kupują stroje w jednym sklepie, noszą bliźniaczo podobne ubrania i buty. To wszystko służy niezauważeniu, że są inni - mówi Anna Lissewska. - Bycie w związku z kimś takim samym jak ja jest bezpieczne. Tego samego chcemy, to samo nam się podoba, to samo czujemy. Taka bliskość wydaje się doskonała, więc zakochani, tak jak podrastające dziewczynki, próbują nie widzieć, że są odrębni. Ubranie podtrzymuje tę iluzję.
Pożyczanie ubrań bywa też podbarwione zazdrością i niepewnością własnej kobiecości, tak jak u pani z Milanówka, co wchodziła w skórę historycznych dam i uwodzicielek. Pożyczona od przyjaciółki sukienka często jest nie tylko ładnym ciuchem, stosownym na spotkanie, przyjęcie czy imprezę na którą się wybieramy. Razem z nią, zazwyczaj bezwiednie, chcemy przejąć sekret kobiecości przyjaciółki, piszą Catherine Joubert i Sarah Stern. Coś, co podziwiamy i czego jej zazdrościmy. A jak wobec tego zinterpretować fakt, że zalewamy sukienkę czerwonym winem? Chyba kłania się zła królowa z bajki o Śpiącej Królewnie. Symbolicznie niszczymy atrakcyjność przyjaciółki.