logo

Pana obrazy mają w swoich kolekcjach hollywoodzkie gwiazdy. Najwięcej Jack Nicholson, prywatnie pana przyjaciel.

Jack ma cztery obrazy, a nasza przyjaźń trwa już niemal pół wieku. Dennis Hopper kupił kilka, przymierzała się Helen Mirren i jej upatrzony obraz wciąż na nią czeka.


Nawet Nicholson nie był pana w stanie „nawrócić” dla kina?

A wie pani, że był nawet, dawno temu, projekt wspólnego filmu? Chcieliśmy zrobić „Zwycięstwo” wg powieści Conrada, Jack miał grać główną rolę. Nawet pracowaliśmy nad pomysłem w jego domu w Aspen. Mieliśmy świetny tekst, ale nie byliśmy w stanie wywalczyć praw autorskich. Wciąż miało je studio, gdzie w latach 40. nakręcono film w oparciu o powieść. Z Nicholsonem poznaliśmy się wcześniej w Cannes, gdy obaj Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of Killing, Walkowerbyliśmy bardzo młodzi. On, jeszcze nie gwiazda, przywiózł wówczas swoje pierwsze filmy i pokazywał je na uboczu, ja zaś miałem „Walkower” w prestiżowej sekcji. Jackowi film bardzo się podobał, włóczyliśmy się wieczorami po canneńskiej plaży, popalając trawkę, co sprzyjało zacieśnianiu więzów. A potem wprost z Cannes udałem się na festiwal do Pezzaro, mimo iż nasze Ministerstwo Kultury kazało mi wracać do Polski. Jechałem w wagonie 3 klasy pociągiem osobowym bez grosza. Pieniądze na bilet zdobyłem sprzedając parę butelek wódki, jakie z sobą miałem. I gdy wysiadłem w Pezzaro, dźwigając przed sobą 10 pudeł taśm, ujrzałem Jacka, który gramolił się z sąsiedniego wagonu z własnymi taśmami. Obaj byliśmy goli. Mimo to spędziliśmy wspólnie kolejne 10 dni – stąd wzięła się trwająca do dziś przyjaźń. Jesteśmy w tym samym wieku, mamy podobne poczucie humoru. Świetnie się rozumiemy. A po latach w końcu udało się nam spotkać na planie – przy okazji filmu Tima Burtona „Marsjanie atakują”, w którym wystąpiłem głównie dla Jacka.


Jest pan dziś przede wszystkim malarzem czy reżyserem? „Cztery noce z Anną” udowadniają, że jest pan w świetnej formie. Film był pokazywany na wszystkich światowych festiwalach.


Malarzem jestem przez cały czas, reżyserem bywam wtedy, gdy pojawi się nagły impuls, a za nim pójdzie ciekawy projekt. Filmowi trzeba poświęcić się całkowicie, miałem teraz roczną przerwę w malowaniu, pracując nad „Anną…”. Będę znów reżyserem, gdy pojawi się kolejny pomysł.


Czy to znaczy, że na następny znów poczekamy… naście lat?

Tego nie wiem, muszę poczekać na kolejne „olśnienie”. W przypadku ostatniego filmu pomysł wziął się z notatki w gazecie, na którą trafiła Ewa, moja żona. Dosłownie dwu zdaniowa notka o mężczyźnie, bodaj w Korei, który jako formę zbliżenia się do kochanej kobiety obrał zakradanie się do niej nocą i obserwowanie jej podczas snu. To była cała informacja. Cała reszta to już wyłącznie wytwór naszej wyobraźni.


Zrobił pan bardzo intymne, autorskie kino. Podobne do tego, które robił pan przed wyjazdem z Polski, przed laty.


Mam poczucie, że gram w swojej lidze. W kameralnych obrazach czuję się najlepiej. Ogarniam je w pełni i mam nad nimi kontrolę. Wielkie, komercyjne projekty jakoś mi nie wychodzą.


Oglądam pana obrazy, filmy, uderza ich mroczny klimat.


Może to z dzieciństwa, które było dość dramatyczne. Oboje rodzice zaangażowali się w konspirację. Ojciec należał do ZWZ i przyjął iście conradowską postawę, gdy jego siatka zaczęła wpadać. Choć nakłaniano go, by uciekł do lasu, on robił swoje jak gdyby nigdy nic. Uznał, że w ten sposób gestapo będzie przekonane, że ci, którzy wpadli, są niewinni. Gdyby rozwiązał siatkę, pewnie by ocalał. Zginął w komorze gazowej w obozie we Flossenbuergu. Scena z gazem w „Rękach do góry” to reminiscencja tamtych przeżyć… Mama kontynuowała jego działalność, więc nie mogła się mną zajmować. Miałem ponure dzieciństwo, w jakimś domu dziecka…