logo

Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of Killing"Chętnie powspinam się na artystyczne szczyty, ale Himalaje Hollywood to nie mój górski szlak" - mówi Jerzy Skolimowski, reżyser, poeta i malarz. Chodzi swoimi ścieżkami. Świetny film z lat sześćdziesiątych pt. "Ręce do góry" wysłał go z komunistycznej Polski na wieloletnią emigrację. Ale komercyjne kino amerykańskie to też nie jego świat. Upiera się przy kręceniu artystycznych filmów. Dwa lata temu zrobił wielokrotnie nagradzane "Cztery noce z Anną". Teraz wziął się za artystyczną wersję kina sensacyjnego. Czekamy na jego najnowszą produkcję pt. "Essential Killing". A tymczasem Jerzy Skolimowski opowiada Justynie Kobus jak udaje mu się unikać kompromisów.


Justyna Kobus: Trudno do pana trafić! Zaszył się pan w mazurskim lesie. Po hałaśliwej Kalifornii ma pan dość ludzi?

Jerzy Skolimowski: Właśnie tak, ludzi i męczącego jazgotu. Zresztą już w Kalifornii odciąłem się od świata – mój dom w Malibu położony jest nad samym oceanem, zawieszony na skale i także odizolowany od ludzi. Nie widzę tam ani tłumu, ani nawet sąsiedztwa. Gdy spojrzę przed siebie, widzę przed sobą wyłącznie ocean, gdy się odwrócę, za plecami mam góry. Tam stworzyłem swoją enklawę. Podobnie jest tu, na Mazurach. Widocznie mam coś takiego w swojej naturze, że przedkładam samotność, co najwyżej dzieloną we dwoje, ponad życie w wielkim zbiorowisku ludzi.


Zawsze uciekał pan od ludzi, czy to przyszło z czasem?


Zawsze. Odkąd sięgnę pamięcią. Dlatego kręcenie filmów to niejako gwałt na mojej naturze. Muszę obcować z dużą grupą ludzi i o zgrozo – jeszcze nimi komenderować. Straszliwie wówczas cierpię. Dlatego coraz rzadziej robię filmy, poświęcam się głównie malarstwu. O ile reżyserowanie przypomina pracę w straży pożarnej, to malowanie, gdzie obcuje się sam na sam z płótnem, jest pobytem w samotni. I całkiem inaczej niż w przypadku filmu, unika się kompromisów. Chyba że nie jest się stuprocentowym artystą i malując, myśli się o tym, jak przypodobać się przyszłym nabywcom i obraz dobrze sprzedać. Mnie to nie interesuje. Dotykam płótna, by namalować to, na co mam ochotę. Dawniej wyłącznie tak robiłem filmy. Ostatni, który powstał po 17-letniej przerwie, też realizowałem w ten sposób.


Jak to możliwe, że reżyser z takimi sukcesami wytrzymał tyle lat bez kina?

Mój film „Ferdydurke" – niezbyt udany, choć niektórzy go cenią – zmusił mnie do tylu niefortunnych kompromisów, że poczułem niesmak. I do siebie jako reżysera, i w ogóle do robienia kina. Przestałem czuć się artystą, poczułem się jak rzemieślnik. To było paskudne doświadczenie, na długo mnie zniechęciło do kina. Ale z czasem poczułem się stuprocentowym malarzem i proszę mi wierzyć – w ogóle nie tęskniłem za planem filmowym.


Niechęć i nieumiejętność zawierania kompromisów nie ułatwia życia.


To prawda. Ale powiem pani, że kompromisy nigdy nie służyły moim filmom. Podobnie jak wszelkie próby komercyjne, które podejmowałem, okazywały się porażkami. Jakiś czas zarabiałem nimi na życie, ale miałem poczucie, że brudzę sobie ręce. Dziś czuję się wolny, robiąc wyłącznie to, co chcę robić.

To luksus. Zazdroszczę. Ale pan nie dał się kupić. Chodzą legendy o honorarium, jakie mógł pan dostać za jeden z projektów.

Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of Killing, WalkowerNo tak… To było przed nakręceniem „Ferdydurke” i był to najbardziej komercyjny projekt, jakiego dotknąłem. Choć powstawał w oparciu o mierną literaturę klasy C, temat był dość ciekawy. Historia dotyczyła morderstwa na tle seksualnym, działo się to w Wiedniu na przełomie XIX i XX wieku. Pomyślałem, że gdy wprowadzę postaci Freuda i Junga, choć nie ma ich w książce, i utopię to w psychoanalitycznym sosie, to wyjdzie w miarę artystyczny film. Byłem gotów do pracy. Miałem otrzymać gigantyczne, siedmiocyfrowe honorarium. Wszystko zapowiadało się świetnie, była znakomita obsada: będący wtedy u szczytu sławy Gary Oldman, Kelly McGillis… Ale po dwóch miesiącach uświadomiłem sobie, że wziąłem na warsztat coś, co cuchnie, i próbuję to wyperfumować. Poczułem niesmak. Wróciłem do Kalifornii i oświadczyłem agentowi, że zwracam zainkasowaną zaliczkę. Dostał szału. Wrzeszczał, że teraz i on musi oddać swoją. Oświadczyłem, że jeśli mam adaptować literaturę, to z wysokiej półki. Wtedy on powiedział: „Macie w Polsce w XX wieku dwóch wielkich pisarzy, Gombrowicza i Schulza”. Pomyślałem o „Ferdydurke”, agent załatwił mi koprodukcję i wsiąknąłem w projekt, którego główną wadą było to, że Gombrowicz okazał się nieprzetłumaczalny.


Nie żal panu było perspektywy wzbogacenia się, kolejnych filmów z gwiazdami? Niewielu zrezygnowałoby z tego.

Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of KillingTen wiedeński film ustawiłby mnie do końca życia, pociągnął za sobą intratne propozycje. Ale już wówczas zacząłem się poważnie zastanawiać, czy aby o to właśnie mi chodzi? Ja chętnie powspinam się na artystyczne szczyty, ale Himalaje Hollywood to nie mój górski szlak. Także dlatego wycofałem się z robienia kina, musiałem odbudować w sobie to, co powodowało mną na początku filmowej drogi. W końcu dojrzałem do powrotu. Ostatni film, „Cztery noce z Anną”, spełnił moje oczekiwania. Chcę robić filmy, na których widz ani przez moment nie będzie się nudził, bo wciąż będzie zaskakiwany, z głębią psychologiczną, ale bez zbędnych dialogów. W Hollywood trudno taki film zrobić. Tam nieustannie trzeba chodzić na kompromisy.


Pan zawsze chce postawić na swoim?


Nie to, że chcę. Ja, proszę pani, muszę! Nie wyobrażam sobie innej opcji.


A w życiu prywatnym? Np. w związkach z kobietami?


Tę kwestię zostawmy bez odpowiedzi. Ale to fakt – nie jestem łatwy w kontaktach. I to mój problem.


Dlaczego sprzedał pan dom w Malibu i wrócił do Polski? Uwielbiał pan malować o zmierzchu nad oceanem?

Dom wciąż należy do mnie. Tak naprawdę to wielka pracownia pełna obrazów. To piękne miejsce, spędziłem tam wiele lat. Kalifornia potrafi zauroczyć, ale przy moim trybie życia zatrzymuje się tam czas. Nie obchodziło mnie nic, co działo się na zewnątrz, włącznie z tym, kto jest w Ameryce prezydentem. W pewnym momencie przestałem się orientować, czy to marzec, czy sierpień.


Jak to możliwe?

Obcuję tam z wielką przestrzenią, maluję i niemal nie wychodzę z domu. Raz na dwa tygodnie wsiadam w samochód i jadę do supermarketu. Nawet w kinie nie bywam, bo będąc członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej, dostaję filmy do domu. I ani się obejrzę, jak mija kolejny rok. Z czasem ta jednostajność zaczęła mi przeszkadzać, zatęskniłem za zmianą. Ale jadąc do Polski, nie wiedziałem, że zostanę tu na dłużej, czy nawet może na zawsze… Wziąłem z sobą jedynie mojego psa Bubona, który mieszkał ze mną 10 lat i miał tam raj na ziemi. W Warszawie Bubon marniał w oczach, weterynarze byli bezradni. Uznałem, że brak mu przestrzeni, do jakiej przywykł, i zacząłem szukać miejsca, które byłoby namiastką tamtego. Wybrałem właśnie to, w środku mazurskiego lasu, i Bubon tu jeszcze jakiś czas biegał. Wkrótce jednak odszedł, co bardzo przeżyłem. Dopiero po roku otrząsnąłem się z tego i pojawił się w domu Bufon, też owczarek. Bufon – bo śmiał zająć miejsce swojego poprzednika.


Dom na Mazurach kupił pan więc z powodu… psa?


Tak właśnie. Liczyłem na to, że tutaj wróci mu chęć życia…


Kalifornia, a dokładniej dom nad oceanem uczyniły z pana profesjonalnego malarza, choć malował pan zawsze.


Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of KillingW zorganizowaniu pierwszej wystawy w 1996 roku w Weber Gallery w Turynie pomógł mi Julian Schnabel (znany amerykański malarz i wybitny reżyser, twórca filmu „Motyl i skafander” – przyp. CUD). Poskładał moje prace w tryptyki. Zorganizował wernisaż i choć uważałem to za szaleńczy pomysł, dałem, co miałem najlepsze. Wszystko zostało sprzedane, odniosłem sukces, jakiego się nie spodziewałem. Uznałem więc, że mogę zająć się malowaniem na serio. Miałem szereg wystaw na obu półkulach, sporo prac sprzedałem. Krytycy pisali o moich wystawach pochlebne teksty, nabrałem pewności siebie.


Pana obrazy mają w swoich kolekcjach hollywoodzkie gwiazdy. Najwięcej Jack Nicholson, prywatnie pana przyjaciel.

Jack ma cztery obrazy, a nasza przyjaźń trwa już niemal pół wieku. Dennis Hopper kupił kilka, przymierzała się Helen Mirren i jej upatrzony obraz wciąż na nią czeka.


Nawet Nicholson nie był pana w stanie „nawrócić” dla kina?

A wie pani, że był nawet, dawno temu, projekt wspólnego filmu? Chcieliśmy zrobić „Zwycięstwo” wg powieści Conrada, Jack miał grać główną rolę. Nawet pracowaliśmy nad pomysłem w jego domu w Aspen. Mieliśmy świetny tekst, ale nie byliśmy w stanie wywalczyć praw autorskich. Wciąż miało je studio, gdzie w latach 40. nakręcono film w oparciu o powieść. Z Nicholsonem poznaliśmy się wcześniej w Cannes, gdy obaj Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of Killing, Walkowerbyliśmy bardzo młodzi. On, jeszcze nie gwiazda, przywiózł wówczas swoje pierwsze filmy i pokazywał je na uboczu, ja zaś miałem „Walkower” w prestiżowej sekcji. Jackowi film bardzo się podobał, włóczyliśmy się wieczorami po canneńskiej plaży, popalając trawkę, co sprzyjało zacieśnianiu więzów. A potem wprost z Cannes udałem się na festiwal do Pezzaro, mimo iż nasze Ministerstwo Kultury kazało mi wracać do Polski. Jechałem w wagonie 3 klasy pociągiem osobowym bez grosza. Pieniądze na bilet zdobyłem sprzedając parę butelek wódki, jakie z sobą miałem. I gdy wysiadłem w Pezzaro, dźwigając przed sobą 10 pudeł taśm, ujrzałem Jacka, który gramolił się z sąsiedniego wagonu z własnymi taśmami. Obaj byliśmy goli. Mimo to spędziliśmy wspólnie kolejne 10 dni – stąd wzięła się trwająca do dziś przyjaźń. Jesteśmy w tym samym wieku, mamy podobne poczucie humoru. Świetnie się rozumiemy. A po latach w końcu udało się nam spotkać na planie – przy okazji filmu Tima Burtona „Marsjanie atakują”, w którym wystąpiłem głównie dla Jacka.


Jest pan dziś przede wszystkim malarzem czy reżyserem? „Cztery noce z Anną” udowadniają, że jest pan w świetnej formie. Film był pokazywany na wszystkich światowych festiwalach.


Malarzem jestem przez cały czas, reżyserem bywam wtedy, gdy pojawi się nagły impuls, a za nim pójdzie ciekawy projekt. Filmowi trzeba poświęcić się całkowicie, miałem teraz roczną przerwę w malowaniu, pracując nad „Anną…”. Będę znów reżyserem, gdy pojawi się kolejny pomysł.


Czy to znaczy, że na następny znów poczekamy… naście lat?

Tego nie wiem, muszę poczekać na kolejne „olśnienie”. W przypadku ostatniego filmu pomysł wziął się z notatki w gazecie, na którą trafiła Ewa, moja żona. Dosłownie dwu zdaniowa notka o mężczyźnie, bodaj w Korei, który jako formę zbliżenia się do kochanej kobiety obrał zakradanie się do niej nocą i obserwowanie jej podczas snu. To była cała informacja. Cała reszta to już wyłącznie wytwór naszej wyobraźni.


Zrobił pan bardzo intymne, autorskie kino. Podobne do tego, które robił pan przed wyjazdem z Polski, przed laty.


Mam poczucie, że gram w swojej lidze. W kameralnych obrazach czuję się najlepiej. Ogarniam je w pełni i mam nad nimi kontrolę. Wielkie, komercyjne projekty jakoś mi nie wychodzą.


Oglądam pana obrazy, filmy, uderza ich mroczny klimat.


Może to z dzieciństwa, które było dość dramatyczne. Oboje rodzice zaangażowali się w konspirację. Ojciec należał do ZWZ i przyjął iście conradowską postawę, gdy jego siatka zaczęła wpadać. Choć nakłaniano go, by uciekł do lasu, on robił swoje jak gdyby nigdy nic. Uznał, że w ten sposób gestapo będzie przekonane, że ci, którzy wpadli, są niewinni. Gdyby rozwiązał siatkę, pewnie by ocalał. Zginął w komorze gazowej w obozie we Flossenbuergu. Scena z gazem w „Rękach do góry” to reminiscencja tamtych przeżyć… Mama kontynuowała jego działalność, więc nie mogła się mną zajmować. Miałem ponure dzieciństwo, w jakimś domu dziecka…


Po wojnie było lepiej?

Mama organizowała w zasadzie polskie powojenne szkolnictwo i miała spore zasługi na tym polu. Wybrano ją na attaché kulturalnego w Pradze chyba w 1947 roku, choć gdy odmawiała wstąpienia do partii, w końcu pozbawiono ją tej funkcji. Ale kilka lat żyliśmy w cywilizowanych warunkach. Mama oddała mnie do znakomitej szkoły z internatem w XVI-wiecznym zamku króla Jerzego z Podiebradów. Z Vaclavem Havlem dzieliłem ławkę szkolną. A szefem naszej sypialni był starszy ode mnie 6 lat Milos Forman. Walił nas po pyskach za wszystko – za źle posłane łóżko czy za bałagan. Po czesku to nazywało się „parfacek” – dam ci parę facek. Forman wciąż wymyślał pojedynki mające ćwiczyć silną wolę. To była wspaniała szkoła, w angielskim stylu. Wyszły z niej takie osobowości, że to mówi samo za siebie. Mieliśmy wiele praktycznych zajęć, świetne warunki do uprawiania sportu, zacząłem rzucać oszczepem. Już wtedy nieźle rysowałem i pomagałem Havlovi.


Zdaje się, że jeszcze przed szkołą filmową zdawał pan na ASP, ale nie dostał się. To prawda, że „z braku talentu”?


Myślę, że powód był inny. To były lata 50. i na egzaminach należało namalować agitki. A ja postanowiłem sobie z tego zażartować. I doigrałem się.


Pan zawsze był niepokorny i płacił za to. Najwięcej za film „Ręce do góry”, który zmusił pana do wyjazdu z Polski.

Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin, FIPRESCI, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Essence of Killing, WalkowerNie lubię o nim mówić, rozwalił mi życie. Gdybym nie został zmuszony do emigracji, nadal robiłbym w Polsce takie filmy. Nawet najbardziej intratna propozycja finansowa nie skusiłaby mnie. „Ręce do góry” to był bunt przeciwko stalinizmowi, ale posunąłem się za daleko.


Sławna scena z transparentem, na którym naklejono Stalinowi czworo oczu.


To było jednak zbyt wiele dla ówczesnych władz. Film na 13 lat trafił na półki. Próbowałem jeszcze zawalczyć o niego. Poszedłem do Kliszki, który był numerem 2 w Polsce, zaraz po Gomułce, i z butą oznajmiłem, że jeśli film nie wejdzie na ekrany, nie widzę miejsca dla siebie w tej kinematografii. A Kliszko na to: „Szczęśliwej drogi”. I wyszedł. Następnego dnia przysłano mi do domu paszport, co było ewenementem. Wypchnięto mnie po prostu z kraju. Zrozumiałem, że nie zrobię już w Polsce filmu. Wyjechałem w 1969 roku.


Teraz patrzy pan na Polskę oczami przybysza z zewnątrz. Widzi pan i słyszy więcej niż my.


W Ameryce nie interesowało mnie, kto jest u władzy, w Polsce polityka wdziera się w życie drzwiami i oknami. I to mnie wkurza. Ale najbardziej denerwuje mnie to, jak wulgarnieje społeczeństwo. Ta próba „uzachodnienia” na siłę wszystkiego… Mam wrażenie, że ludzie wokół mnie odgrywają jakieś role, że ich maniery zostały im narzucone… Na dnie tego wszystkiego tkwi potworny prowincjonalizm, choć wokół wszyscy mielą jęzorami o Europie.


A pan jak mówi o sobie? Europejczyk? Polak? Obywatel świata?


Po prostu człowiek. Ja wszędzie czuję się jakby na uboczu świata, do którego trafiam. Zachowuję dystans i krytyczne spojrzenie. Może dlatego, że historia mojej rodziny jest dość zawiła, a ja sam jestem „mieszańcem”? Ze strony ojca mam domieszkę krwi francuskiej, ze strony mamy rosyjskiej. Tak naprawdę mam jedynie 50 procent krwi polskiej. Albo aż 50. Może właśnie to sprawia, że patrzę na świat z przekąsem, trochę z przymrużeniem oka?


Po 3 latach już pan wie, czy zostanie?

Też nie do końca, choć niewykluczone, że nie wyjadę. Jak pani widzi, obok domu urządziłem pracownię, zapuszczam tu korzenie.


O którym miejscu myśli pan: „jestem u siebie”?

O tym tu, gdzie teraz jesteśmy. W środku mazurskiego lasu.


Rozmawiała: Justyna Kobus

Przeczytaj także wywiady Justyny Kobus: Xawery Żuławski: trzeba mieć coś stałego,
Jan Nowicki: fascynuje mnie przemijanie
, David Lynch: wolę kino europejskie.

Justyna Kobus - dziennikarka, krytyk filmowy, 3 lata szef kultury we "Wprost", 2 lata krytyk filmowy "Dziennika", od 2007 roku szef kultury w "Sukcesie". Członek FIPRESCI i Koła Piśmiennictwa przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. Jerzy Skolimowski, Justyna Kobus, Sławomir Zygmunt, Kalifornia, Malibu, Jack Nicholson, Mazury, film, kino, kino polskie, artysta, malarz, reżyser, scenarzysta, Ferdydurke, Witold Gombrowicz, sukses, porażka, kompromis, niesmak, rzemieślnik, doświadczenie, komercja, luksus, honorarium, Bruno Schulz, szał, wściekłość, Gary Oldman, Kelly McGillis, literatura, gwiazda filmowa, gwiazdor, Hollywood, górski szlak, Himalaje, Cztery noce z Anną, kompromis, związki z kobietami, ocean, Ameryka, prezydent, Amerykańska Akademia Filmowa, Weber Galery w Turynie, Julian Schnabel, Motyl i skafander, wernisaż, wystawa, Zwycięstwo, Conrad, Dennis Hopper, Cannes, festiwal, Aspen, Ministerstwo Kultury, Tim Burton, Marsjanie atakują, Pezzaro, Ręce do góry, Flossenbuerg, zamek, Jerzy z Podiebradów, Milos Forman, Vaclav Havel, facek, ASP, Kliszko, Europa, obywatel świata, las, Helen Mirren, Gomułka, Stalin