Jedno słowo, a tyle odcieni. Samotność bywa cierpieniem, ucieczką, mądrością, ciszą, bólem istnienia i radością przemiany. Ma w sobie coś ostatecznego, bo sami się rodzimy i sami umieramy. Może dlatego niełatwo samotność oswoić.
Anna Ławniczak: Boże Narodzenie to rodzinne święta, które mają wyciszyć wszystkie spory i dać nam choć chwilę raju. Ludzie żyjący w pojedynkę czasem czują się wtedy nieswojo. Ale może to właśnie w singlach tkwi większy potencjał odnowienia świata niż w rodzinach, bo podobno w samotności stajemy się lepsi?
Wiesław Sokoluk: A kto tak powiedział? Gdyby tak rzeczywiście było, większości z nas wyrosłyby już skrzydła aniołów. Mój najtrudniejszy pacjent krótko kwitował tego rodzaju zgrabne hasła: klezmerstwo psychologiczne. Ja bym sformułował to tak: niektórzy dostają szansę pozytywnej zmiany dzięki samotności. Ale zwykle to są ludzie, którzy umieją być i z innymi i sami ze sobą. Zdarza się, że w samotności wyrastają na mędrców, a przynajmniej na dojrzałych ludzi. Ale wielu własne towarzystwo napełnia goryczą i zgryźliwością. Poza tym musimy określić o jakiej samotności mówimy.
Jest wiele rodzajów samotności?
Często mówiąc o samotności mamy na myśli różne rzeczy. W najprostszym znaczeniu to jest pewien stan. Ktoś jest sam, bo nie ma nikogo – rodziny, partnera życiowego, przyjaciół. Jego sieć więzi, które ludzie sobie w życiu budują, jest bardzo uboga, by nie powiedzieć, że jej wcale nie ma. W drugim znaczeniu samotność oznacza uczucie. Ktoś czuje się samotny. Ale uczucie samotności ma różne zabarwienie. Bo ktoś, kto jest sam, wcale nie musi się czuć samotny. Jeśli umie być sam i ten stan go nie boli, to nie doświadcza samotności. Na najgłębszym poziomie to problem filozoficzny. Jesteśmy odrębni od innych i z tego wynika nasza samotność. Ja nigdy nie będę tobą, a ty mną. Nie będziemy stanowili jedności, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Samotność jest, można powiedzieć, naszą cechą genetyczną. Czasem to trudno znieść i poczucie odrębności przechodzi w poczucie izolacji. Człowiek nie chce mieć nic wspólnego z nikim. Albo odwrotnie chciałby, ale poczucie odrębności uniemożliwia mu wyjście do innych ludzi.
Dlaczego jedni przyjmują swoją odrębność jako coś naturalnego, inni zaś przeżywają dramatyczne poczucie izolacji? A czasem, by nie czuć swej osobności przylepiają się do ludzi lub pracują jak szaleni?
Samotności egzystencjalnej doświadczamy, jeśli jesteśmy w stanie skontaktować się ze sobą. Ludziom, którzy odcinają się od swoich uczuć i przeżyć, jest to oszczędzone. Ale dla wielu pacjentów w psychoterapii moment, kiedy poczują, nawet boleśnie, że są odrębną, jedyną w swoim rodzaju osobą, jest chwilą, kiedy po raz pierwszy czują, że naprawdę żyją. Niektórych własna odrębność i świadomość, że w życiu są skazani przede wszystkim na siebie przeraża. Lęk sprawia, że dążą do tego, by się roztopić i nie czuć tego tak dojmująco. Rozmywają to w wielu znajomościach czy zajęciach. Samotności egzystencjalnej najlepiej może stawić czoła człowiek, który ją akceptuje. Potrafi żyć sam. Jest mu cudownie, jeśli ma kogoś bliskiego, może zadzwonić, spotkać się i nawet pomilczeć na jakiś niezwykle interesujący temat. Ale równocześnie kiedy jest sam, to nie czuje się opuszczony i nie musi się roztapiać.
Od czego to zależy? Od konstrukcji psychicznej?
W pewnym sensie tak. Ktoś o mocnym poczuciu własnej indywidualności nie będzie się bał samotności. Ale dużą rolę pełni wychowanie i doświadczenia. Ktoś, kogo w dzieciństwie chwalili za samodzielność i autonomię ma poczucie, że dom jest tam, gdzie on jest. I wszędzie czuje się bezpiecznie. Poczucie odrębności lepiej także znoszą ludzie, którzy mają duże kompetencji społeczne, czyli umieją nawiązywać więzi. Taki ktoś ma poczucie, że wszędzie jest w stanie coś sobie zbudować. Nie przeraża się, gdy ktoś od niego odchodzi, albo związek po prostu się kończy, czy też zmienia się jego sytuacja życiowa.
Skoro w głębi swej istoty jesteśmy samotnymi wyspami, to może życie stadne wcale nie jest naszym przeznaczeniem?
Cały czas, jako gatunek, ludzie się rozwijają. Dość mocno skomplikowaliśmy sobie życie, ale nie aż do tego stopnia, by całkowicie zatracić potrzebę bycia w jakiejś grupie z którą możemy się identyfikować czy choćby mieć kogoś, z kim możemy podzielić się samotnością. W końcu nawet zdeklarowani single chodzą do klubów, by tam spotkać podobnych sobie. Myślę jednak, że im bardziej komplikuje się życie społeczne, im więcej jest informacji i reguł, to w konsekwencji powstaje chaos i zagubienie. I kobiety i mężczyźni mówią dziś, że muszą być zupełnie innymi osobami w pracy, innymi w relacjach. Wszystko im się miesza, rywalizację zawodową przenoszą na grunt prywatny, a przyjaźni szukają w pracy i dostają po łapach. Jest wiele grup, do których aspirują. Człowiek chciałby i używać życia, i robić karierę, i być kochanym. Gubi się wśród sprzecznych dążeń i wartości. Instynktownie od tego ucieka i wycofuje się. To jedyny sposób, żeby uprościć życie. Chaos prowadzi do atomizacji, a atomizacja zwiększa chaos. I tak to się wzajemnie napędza.