Moje, Twoje czy Nasze? W poprzedniej rozmowie pod tytułem Przelicznik miłości, część pierwsza psychoterapeutka Anna Lissewska mówiła o tym, że kwestie pieniężne stają się przedmiotem gry w związku. Ujawniają, że mamy kłopot nie z finansami, tylko ze zbudowaniem dobrej relacji. Teraz zajmiemy się strachem bogatych: on/ona czyha na moje pieniądze. Czy to realny strach, czy paranoja?
Boimy się dzielić, dopuścić bliskich do naszych tajemnic finansowych, dać numer konta, upoważnienie do pobrania pieniędzy. Jakbyśmy podejrzewali, że niczym w wenezuelskiej telenoweli, świat roi się od wyrachowanych łowców majątków. To paranoja czy przejaw zdrowego rozsądku?
Anna Ławniczak: Są kobiety, w tym znana pisarka, które naprawdę zostały przez swoich partnerów ograbione ze wszystkiego. Czy nie należy jednak być ostrożnym?
Anna Lissewska: Przede wszystkim trzeba się zastanowić, jak do tego doszło, że się zaufało psychopacie. Tacy ludzie są uroczy, ale gołym okiem widać, że to psychopaci. W bliskim kontakcie można wyczuć, że są puści, nie mają wyższych uczuć, grają uroczych, ale to jest bardzo powierzchowne, mają charakterystyczne, puste oczy. Jeśli ktoś tego nie widzi, znaczy że żyje złudzeniami i nie ma kontaktu z rzeczywistością. A to już bardzo ważna informacja, że trzeba popracować nad umiejętnością bycia blisko z ludźmi i widzeniem rzeczy takimi jakie są, a nie jakie chcielibyśmy, by były. Poza tym rzadko zdarza się tak, że ktoś wchodzi w związek z nami z góry zakładając, że nas okradnie i wykorzysta. To dzieje się później, w relacji. Tak się zwykle dobieramy, że każdy związek jest tyglem, w którym ujawniają się ukryte tendencje każdej z osób. Ludzie wywołują w sobie najgorsze instynkty. Niektórzy prowokują do tego, by ich wykorzystać. Nikt tu nie jest bez winy. To czego nie chcemy widzieć u siebie objawia się po drugiej stronie, u partnera. Bycie ofiarą to zawsze sposób na poradzenie sobie z własną agresją, zachłannością i nieliczeniem się z drugim człowiekiem.
A.Ł.: To brzmi strasznie! Mało, że ktoś mnie okradł, to jeszcze mam przyjąć, że to moja wina?
Anna Lissewska: Nikt nie mówi o winie tylko o tym, by zdać sobie sprawę w jaki sposób sami przyczyniliśmy się do tego, co nas spotkało. Jeśli uczciwie się nad tym zastanowimy następnym razem na kilometr wyczujemy osobę, która może nas skrzywdzić. Na początku na pewno będziemy potrzebować czasu na lizanie ran po tym co się stało. Ale ważne jest, by w tym nie utknąć. Poczucie krzywdy, kiedy w nim tkwimy w nieskończo-
-ność, powstrzymuje od wyciągania wniosków. Chroni nas przed przyjrzeniem się temu, co sami zrobiliśmy, by wzbudzić w partnerze aż taką złość i chęć odwetu, że poradził sobie z tym w chory sposób - okradając nas. Im dłużej będziemy zwalać winę wyłącznie na partnera, pławić się we własnej niewinności i odbierać wyrazy współczucia tym dalej jesteśmy od uchronienia się przed takimi wypadkami w przyszłości.
A.Ł.: W jaki sposób obronić się przed osobą, które wiąże się z nami dla naszych pieniędzy, a nie dla nas samych?
Anna Lissewska: Po pierwsze, nigdy nie mamy pewności, że ktoś chce być z nami dla nas samych. Jesteśmy ze sobą, bo każde z nas ma coś, czego drugie potrzebuje, na przykład pieniądze. Jednak nawet jeśli kogoś przyciąga do nas majątek, nie można zakładać, że na niego czyha. Najczęściej chce w ten sposób zapewnić sobie beztroskie życie, niczym dziecko przy matce. O takich potrzebach świadczy wiele sygnałów. Opieki szukają osoby niesamodzielne, które na ogół siedzą w kieszeni rodziców i tylko czekają aż ktoś przejmie rolę opiekuna. Nie chcą być dorosłe. Ale równie często na majątek “lecą” ludzie ponad miarę samodzielni. Tacy, co to podpierają się nosem, biorą sobie dużo na głowę i narzekają, że są strasznie zmęczeni. Oni musieli za wcześnie wydorośleć i zająć się sobą. Brak opieki rekompensują sobie samowystarczalnością. Ale, mniej lub bardziej świadomie, oczekują, że znajdą w partnerze kogoś, na kim wreszcie będą mogli oprzeć.
A.Ł.: Coraz częściej, zwłaszcza bogatsi ludzie, spisują przed ślubem intercyzę. Co na to psychologia?
Anna Lissewska: Mogą być dwa powody spisywania takiego dokumentu. O pierwszym wspomniałam już wcześniej. To lęk przed byciem wykorzystanym. Myślimy, że gdy partner nie będzie miał możliwości zagarnięcia naszych dóbr, jego intencje będą szlachetniejsze. Zwiąże się z nami z innych powodów niż chęć zysku. Ma to nas zabezpieczyć przed nieuczciwością partnera. Ale w rzeczywistości to my projektujemy na niego (czyli przypisujemy mu) własne nieuczciwe motywy. I koniec końców intercyza zabezpiecza nas przed naszymi skłonnościami. Jest nieświadomym sposobem na powstrzymanie własnej zachłanności. Drugi powód spisywania intercyzy, to tworzenie iluzji, że łączy nas tylko miłość, a nie wzajemna zależność. Że nie potrzebujemy tego, co ma partner, czyli równie dobrze obylibyśmy się bez niego.
A.Ł.: Myślę, że wiele osób powie, iż intercyza ma nas zabezpieczyć przed targami w razie rozwodu. Żeby nie stracić tego, co się wniosło.
Anna Lissewska: Jeśli myśli się o rozwodzie w trakcie ślubu, to co to za związek?
A.Ł.: Czy wobec tego spisywanie intercyzy szkodzi związkowi?
Anna Lissewska: Nie samo spisywanie intercyzy, tylko wchodzenie w związek z pozycji kogoś, kto musi się bronić przed partnerem. Jeżeli nie mamy zaufania, zamierzamy poślubić kogoś, o kim myślimy, że jest osobą niedojrzałą, która nas ograbi, to co nam pomoże intercyza? Trudno budować związek na nieufności i paragrafach. Moim zdaniem intercyza może jednak mieć głęboki sens, gdy to siebie podejrzewamy, że w chwili kryzysu czy opuszczenia możemy okazać się niedojrzali. Wtedy intercyza zabezpieczy nas przed własną zachłannością czy chęcią odwetu. W końcu nikt z nas nie jest święty.
Rozmawiała: Anna Ławniczak
Przeczytaj też Przelicznik miłości, część pierwsza.
Anna Lissewska - psychoterapeutka, prowadzi głównie psychoterapię psychoanalityczną indywidualną oraz grupy analityczne. Ma doświadczenie w pracy z osobami psychotycznymi. Prowadzi też konsultacje dla par. |