W ostatnich latach Sławomir Zygmunt zajmował się wszystkim tylko nie muzyką: był dziennikarzem i autorem książki "Bruce Lee i inni. Leksykon filmów wschodnich sztuk walki". Wydany niedawno album "Kiedy idę ulicą" to powrót Zygmunta do estetyki folkowo-poetyckiej piosenki z tekstem, którą uprawiał w latach 80. Pięć lat temu wokalista rzucił wyzwanie poezji Stachury ("16 x Edward Stachura"), dziś jednak powraca z autorskim repertuarem. Paradoksalnie na "Kiedy idę ulicą" Stachury jest niewiele. Więcej za to Cata Stevensa i Boba Dylana, których dalekie echa słychać we wszystkich 16 kompozycjach z nowej płyty. Dominują tu klasyczne piosenki poetyckie ("Ballada Kazimierzu Dolnym"), melodyjne kompozycje ("Urodziłem się w lesie") oraz blues. I choć Zygmunt jawi się jako omnibus, który w charakterystycznej tonacji i rytmice śpiewa o młości, życiu żołnierza, panienkach z ulicy Poznańskiej i okrutnej sanitariuszce, jego bluesowość to nie poza. Uwiarygodnia ją nie tylko produkcja Aleksandra Nowackiego (dawniej "Homo Homini"), ale też gościnny występ "harmonijkowego asa" Sławka Wierzcholskiego. Sławomir Zygmunt nie ściga się z trendami, jest twórcą ostentacyjnie niemodnym i w tym - paradoksalnie - leży jego największa siła.
Leszek Lato, Dziennik, maj 2007