logo

Michała Milowicza zobaczymy wkrótce w nowym serialu Polsatu „Zostać miss". Teraz możemy go oglądać w nowym filmie Olafa Lubaszenki „Poranek kojota", który 24 sierpnia wchodzi na ekrany polskich kin.
Sławomir Zygmunt: O  czym jest film „Poranek kojota" Olafa Lubaszenki? Michał Milowicz: To komedia o miłości, gangsterach i młodym rysowniku komiksów.
Kogo pan gra w tym filmie? Artystę, reżysera teledysków.
Jakby pan scharakteryzował tę postać? To typ lowelasa, szpanera, który przedmiotowo traktuje kobiety, za co  przyjdzie mu później zapłacić. Zresztą już samo jego przezwisko, Brylant, dużo mówi o tej postaci.
Jak przebiegała współpraca z reżyserem „Poranku kojota" Olafem Lubaszenką? Po „Sztosie" i „Chłopaki nie płaczą" to już wasz trzeci wspólny film. Podobnie jak poprzednio, bardzo twórczo. Olaf jest bardzo sprawnym reżyserem i ma wiele znakomitych pomysłów. Bardzo się ucieszyłem, że wybrał mnie do „Poranka kojota", tym bardziej, że postać Brylanta była inna od tej, którą zagrałem w filmie „Chłopaki nie płaczą".
Czy podczas zdjęć miało miejsce coś niecodziennego? Owszem, było takie zdarzenie, które będę pamiętał do końca życia. Otóż w jednej ze scen filmu Brylant zostaje wsadzony do trumny i żywcem zakopany. Kiedy leżałem w ciemnej trumnie i słyszałem, jak spadają na nią zwały ziemi, zastanawiałem się nad życiem po życiu i śmiercią kliniczną. Starałem się wyobrazić sobie, co czuje człowiek, który nie umarł, lecz zapadł na przykład w śpiączkę i został żywcem pochowany. Uff, mocne przeżycie. Muszę się przyznać, że wcale mi nie było wtedy do śmiechu, choć „Poranek kojota" to komedia.
A co z pana karierą piosenkarską? Przygotowuję się do musicalu „Grease", który we wrześniu będzie miał swoją premierę w warszawskim teatrze Roma. Poza tym, mam nadzieję, że wreszcie uda mi się nagrać płytę...
... o której od kilku lat się mówi. Niestety, jak dotąd nie miałem szczęścia. Gdy wszystko było już zaplanowane, w ostatniej chwili coś niespodziewanego stawało na przeszkodzie i nie dochodziło do nagrania albumu. Mam nadzieję, że tym razem się uda i wreszcie ukaże się moja płyta.
Czy stylistycznie piosenki będą nawiązywały do piosenek Elvisa, które pan śpiewał na deskach Teatru Buffo? Nie. To będą piosenki popowo-rockowe. Powiem panu, że piosenki Elvisa w pewnej chwili stały się moją zmorą. Do tego stopnia, że nikt nie pamiętał, jak ja się nazywam, kojarzono mnie z tym przedstawieniem i zaczęto nazywać Elvis. Dopiero teraz, kiedy już od dłuższego czasu nie śpiewam piosenek Presleya, lecz swoje, i zagrałem w kilku filmach, ludzie zaczęli zwracać się do mnie po imieniu.
A co z karierą filmową? Od jesienią rozpoczną się zdjęcia do komedii sensacyjnej, w której zagram razem z Olafem Lubaszenką. Film przygotowuje Marian Terlecki (chodzi o film "Rób swoje, ryzyko jest twoje - przypis S.Z.).
Rozmawiał: Sławomir Zygmunt, Warszawa 2001