
Sławomir Zygmunt: Krążą legendy na temat egzaminów do PWST. Słyszałem, że pewnemu chłopakowi komisja egzaminacyjna kazała udawać zsiadłe mleko. Czy to prawda, że taki egzamin to coś niezwykłego?
Joanna Trzepiecińska: Bywają zabawne zdarzenia, a w komisji ludzie z poczuciem humoru - należy jednak pamiętać, że jest to egzamin do wyższej uczelni, a nie do cyrku.
A jak wyglądał twój egzamin do szkoły aktorskiej?
Wspominam go bardzo miło. Ja w ogóle lubię zdawać wszelkiego rodzaju egzaminy, bo towarzyszy temu zawsze jakiś szczególny rodzaj emocji. A poza tym gdybym nie zdała, nie byłaby to dla mnie jakaś wielka tragedia. Nie jestem dziewczyną, która od najmłodszych lat marzyła o tym, żeby zostać gwiazdą filmową.
Czy dom rodzinny miał duży wpływ na wybór takiej drogi życiowej?
Niczego mi nigdy nie narzucano. Miałam dużo swobody, zapewne kontrolowanej, ale w sposób bardzo delikatny. Dzięki temu dość wcześnie stałam się osobą, próbującą myśleć samodzielnie i podejmującą decyzję na własną odpowiedzialność. Tak też było z wyborem zawodu.
Skończyłaś szkołę muzyczną. Dlaczego zrezygnowałaś z uprawiania zawodu muzyka?
Nie sposób pogodzić nauki w szkole teatralnej ze studiami muzycznymi. Musiałam się na coś zdecydować i wybrałam aktorstwo. Czy słusznie, okaże się za parę lat.
Po drugim roku studiów zagrałaś główną rolę w telewizyjnym serialu Jana Łomnickiego „Rzeka kłamstwa". Seriale są dosyć niebezpieczne dla młodych aktorów. Czy nie obawiałaś się, że udział w tym filmie może zablokować inne propozycje?
Rola Joanny w „Rzece kłamstwa" pozwoliła mi na zaprezentowanie części moich możliwości, a to pociągnęło za sobą kolejne propozycje. Stało się więc coś dokładnie przeciwnego niż sugerujesz, i oby to trwało jak najdłużej.
Serial, pięć filmów - to dużo jeśli się weźmie pod uwagę, że PWST ukończyłaś w zeszłym roku. Czy uważasz się za kobietę sukcesu?
Sukcesu? Nie, jestem jedną z wielu młodych aktorek, która po prostu pracuje. Próby w teatrze, spektakle, praca w filmie, telewizji — to normalne wykonywanie zawodu.
Z jakim teatrem jesteś związana?
Z Teatrem Studio. Jest to teatr o szczególnie interesującym kształcie artystycznym. Nie lubię taniej rozrywki i mam już trochę dość spektakli za lub przeciw, w które obfituje repertuar wielu teatrów. Czasem odnoszę wrażenie, że gdyby w naszym kraju zmieniono ustrój nie byłoby o czym grać. Oczywiście nie mam nic przeciwko dobremu przedstawieniu czy filmowi, który dotyczy tematów politycznych, ale niestety częściej serwuje się mało wyrafinowaną aluzję.
Czy mogłabyś podać jakiś przykład?
Mogłabym, ale nie podam. Być może patrzę na to jednostronnie, a nie chciałabym tą opinią nikogo krzywdzić.
„Stan strachu" Janusza Kijowskiego, w którym występujesz i który niebawem wejdzie na ekrany, opowiada m.in. o stanie wojennym. Czym dla ciebie, młodziutkiej wtedy dziewczyny, było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce?
Byłam wtedy w trzeciej klasie liceum. Większość moich rówieśników czuła się emocjonalnie związaną z Sierpniem i „Solidarnością", oczywiście na etapie młodzieńczej fascynacji. Stan wojenny to był czas szybszego dojrzewania młodzieży, bo przyznasz, że w dość gwałtowny sposób chciano pozbawić nas młodzieńczego entuzjazmu i wiary w celowość pewnych działań. Pamiętam spotkania z przyjaciółmi, nocne rozmowy, oporniki przypięte do swetrów, piosenki Kaczmarskiego i Gintrowskiego. Tak to wspominam.
Coś z tego zostało; niedługo wystąpisz w śpiewanym spektaklu Przemysława Gintrowskiego „Kamienie"...
Cenię kompozycje Gintrowskiego i bardzo się cieszę, że zaprosił mnie do udziału w tym spektaklu. To kolejne doświadczenie, tym bardziej pociągające, że z muzyką związana jestem od dziecka i chciałabym kiedyś dobrze śpiewać.
Czy odrzuciłaś jakąś rolę, a jeśli tak, to dlaczego?
Tak, zdarzyło mi się odmawiać. Nie zgadzam się z opinią, że młody aktor powinien grać we wszystkim, co mu się zaproponuje. Jeśli czytam scenariusz i widzę że temat mi zupełnie nie leży, mówię - nie.
Telewidzowie typują cię do zagrania roli Heleny w przygotowywanej przez Jerzego Hoffmana ekranizacji „Ogniem i mieczem" Henryka Sienkiewicza. Co ty na to?
To jest bardzo miłe, ale oczywiście nie będzie miało żadnego wpływu na decyzję reżysera.
Ale czy chciałabyś zagrać tę rolę?
Nie znam scenariusza.
Na Zachodzie aktorzy, gdy chcą otrzymać rolę, dzwonią przez swojego agenta do producenta czy reżysera i mówią, że chętnie by w tym zagrali. Czy gdyby naprawdę zależało ci na jakiejś roli, zadzwoniłabyś do reżysera?
Między nami a Zachodem istnieje maleńka różnica, której nie muszę objaśniać. A wracając do tematu, sądzę, że każdy reżyser sam dokładnie wie kogo chce mieć w obsadzie. U nas nie ma zawodu agenta, natomiast istnieją stare, wypróbowane metody pracy, dlatego taka propozycja ze strony aktora byłaby zapewne uznana za coś nienormalnego. Należy poza tym zastanowić się nad skutecznością takiego działania w naszych warunkach.
Jest w "Rzece kłamstwa" taka scena, w której podążasz za taborem cygańskim, a właściwie za przystojnym Cyganem, który najwyraźniej cię zauroczył. Czy prywatnie — jeśli wolno mi zadać takie pytanie — byłabyś gotowa rzucić dla kogoś wszystko?
Nie, bo „wszystko'' to nic nie znaczy. A jeśli pytasz o porywy mojego serca, to dziękuję, w normie. Ale przyznaję, to rzeczywiście ważne, żeby mieć obok siebie właściwego człowieka.
Jakie są twoje zawodowe marzenia?
Chciałabym kiedyś wziąć udział w musicalu zrobionym na profesjonalnym poziomie. Wymagałoby to ode mnie wielogodzinnych prób, aż do osiągnięcia absolutnej perfekcji. Ale to oczywiście sen. Natomiast realniej... Chętnie zagrałabym w teatrze rolę z wielkiego repertuaru klasycznego i w kameralnym filmie na dwie, trzy osoby.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że lubisz "kąpać się, całować i surówkę z selera". A co poza tym?
Poza tym wszystko w porządku.
Jak rodzaj sztuki najbardziej cię interesuje?
Oczywiście sztuka kochania.
Rozmawiał: SŁAWOMIR ZYGMUNT, FILM 1989, Nr 29 (16 lipca)