Demon, szał i kosmos
Z ARCHIWUM X - fantastyczny/thriller/horror, serial USA 1993-2002
Na czym polega fenomen serialu „Z archiwum X" (The X-Files)? Czy tylko na umiejętnym połączeniu tematów science fiction z thrillerem, klasycznego kryminału z horrorem? Nie, takich filmów już kilka było. Myślę, że film odniósł sukces, bo zagadki wcale nie muszą być rozwiązane i bardzo często nie są. Autorzy wcale nie postawili tego jako warunku sine qua non. Bardziej skupili się na stworzeniu niesamowitej atmosfery, niedopowiedzenia, tajemnicy. „Z archiwum X" przypomina mi inny fenomen socjologiczny początku lat 90. - serial „Miasteczko Twin Peaks". Tam również wcale nie najważniejsze było znalezienie zabójcy Laury Palmer.
Nie bez powodu przypominam ten serial. Na fali sukcesu serialu „Z archiwum X" wytwórnia Warner Bros wypuściła na rynek płytę CD (i kasetę) z muzyką z tego filmu. Temat tytułowy napisany przez Marka Snowa przypomina mi muzykę do „Twin Peaks", skomponowaną przez Angelo Badalamentiego. Nie chodzi oczywiście o melodię, raczej o klimat: mroczny, zagadkowy, niesamowity. Mark Snów stworzył swój utwór na instrumentach elektronicznych. Rozpoczyna fortepian grający jak katarynka jednostajny motyw. Na nim charakterystyczny „gwizd" prowadzi linię melodyczną.
Potem na płycie pojawia się 13 utworów, bardzo różnych stylistycznie. Od rockowej ballady („On The Out-side" w wykonaniu Sheryl Crow) po ostro brzmiący trash-metal. Wszystkie utwory mają jedną cechę wspólną - teksty są o rzeczach mrocznych, tajemniczych. Kosmos, szaleństwo, zbrodnia, śmierć, samotność, wyobcowanie, szatan, wilkołak, mroczna strona ludzkiej duszy. Płyta jest bardzo interesująca, nie ma na niej utworów zdecydowanie słabych. Największą niespodziankę stanowi utwór „Star Me Kitten" w wykonaniu amerykańskiego zespołu R.E.M. z Williamem S. Burroughsem jako... wokalistą. Burroughs to dziś kultowy pisarz i bardzo „zakręcona" postać. Na tle zespołu śpiewającego chórki autor „Nagiego lunchu" z prowokacyjną szczerością opisuje stany narkotyczne, kreśli halucynacyjne wizje rozpadu świata.
Wart wymienienia jest także inny duet: Rob Zambie i Alice Cooper śpiewający utwór „The Hands of Death". Cooper to klasyk, twórca scenicznego teatru makabry. Przyjął kiedyś pseudonim artystyczny od imienia i nazwiska czarownicy spalonej na stosie 400 lat temu. Jego koncerty miały szokującą oprawę sceniczną. Występował w otoczeniu jadowitych węży i filmowych potworów. Często podczas koncertów inscenizował swoją śmierć na krześle elektrycznym albo gilotynie. „The Hands of Death" rozpoczyna się jak stare horrory biciem zegara i podejrzanymi szmerami. Potem jednak przechodzi do ostrego, wściekle rytmicznego, utrzymanego w estetyce krzyku i „brudu dźwiękowego" - trash-metalowego brzmienia.
Interesującym utworem jest „Deep" w wykonaniu amerykańskiego zespołu Danzing. Danzing czerpiący z mrocznej poezji Baudelaire'a i Edgara Allana Poe, który opowiada o władzy diabła nad człowiekiem, przedstawia fascynację występkiem, grzechem, mrokiem, światem zła. Również Australijczyk Nick Cave z zespołem The Bod Seeds opisuje człowieka wsłuchanego w głos okrutnego, żądnego krwi szamana. Ale nie można tego traktować poważnie, bo piosenka „Red Right Hand" w jego wykonaniu to raczej pastisz satanizmu. Muzyka jest lekka, skoczna i nie ma w sobie nic złowrogiego. Lżejszego kalibru jest także utwór „You Never Say Goodbye" w wykonaniu zespołu P.M. Dawn. Jego muzyka przypomina trochę (prosta, chwytliwa melodia) późnych eksperymentujących Beatlesów (przestrojone gitary, zniekształcone głosy).
Sławomir Zygmunt, KINO, 1996, Nr 10