III Ogólnopolski Festiwal Ballady
Gdzie te czasy, kiedy na studenckie przeglądy, giełdy, festiwale, trudno było się dopchać, a przesłuchania konkursowe z nadmiaru chętnych ciągnęły się niekiedy przez kilka dni?
Na III Ogólnopolski Festiwal Ballady "Interpretacje '89", który od 1 do 3 grudnia odbył się w warszawskim klubie "Riviera-Remont", zgłosiło się... sześciu wykonawców. Nie dopisała także publiczność, choć przy okazji odbyły się interesujące koncerty towarzyszące. Wystąpili: Mirosław Czyżykiewicz, Zespół Reprezentacyjny, Sławomir Zygmunt i dawno nie oglądany - Tadeusz Woźniak.
Otwarta formuła festiwalu stworzyła możliwość prezentacji bardzo różnych piosenek. Śpiewano Jacquesa Brela, Georgesa Brassensa, Jamesa Taylora, folklor cygański, chiński, nawet tytułowy temat z filmu "Love story". Jednak biorący udział w konkursie wykonawcy poszli po linii najmniejszego oporu. Zbyt mało próbowali powiedzieć od siebie, powielali stare, ograne wzorce, a niektórzy — jak Tadeusz Matuszewski — byli o krok od estradowej szmiry.
Jury w składzie: Jan Kazimierz Siwek (przewodniczący), Juliusz Loranc, Janusz Józefowicz i Grzegorz Benda (sekretarz), postanowiło nie skorzystać z kategorii nagród, ale przyznać:trzy wyróżnienia w nieprzypadkowej kolejności: I wyróżnienie i 50 tys. zł — dla Artura Tomaszewskiego za wykonanie piosenki Georgesa Brassensa "Nie-prośba o rękę". II wyróżnienie i 40 tys. zł — dla Katarzyny Górnickiej za wykonanie piosenki Wojciecha Bellona "Między nami". III wyróżnienie i 30 tys. zł — dla Dariusza Romana za wykonanie piosenki Jacquesa Brela "Inwokacja". Dodatkowo jury postanowiło zaprosić do koncertu laureatów Bożenę Radwańską z piosenką chińską, a dostrzegając potencjalne możliwości Małgorzaty Kościelniak, udzielić jej ostrzeżenia za dobór repertuaru. Nagrodę publiczności i 20 tys. zł otrzymała Bożena Radwańska za piosenkę chińską.
— To był najkrótszy festiwal, w jakim brałem udział — mówi Jan Kazimierz Siwek. — Przesłuchania trwały jedną godzinę. Jako jurorzy byliśmy zgodni: poziom konkursu był niski, ale nie beznadziejny Szkoda tylko, że zgłosiło się tak mało chętnych.
Czyżby więc regres? Czyżby śpiewanie przy akompaniamencie gitary wyszło z mody? Wiele wskazuje na to, że młodzi artyści wolą się obecnie wypowiadać w muzyce rockowej — bardziej drapieżnej i przyciągającej uwagę znacznie większego audytorium. Gdzie w takim razie szukać następców Elżbiety Adamiak, Jacka Kaczmarskiego czy Wojtka Bellona? Być może siedzą w domu i piszą swoje znakomite ballady do szuflady, nie wierząc, że udział w tego typu przeglądach i zdobycie nagrody stworzy im szansę wejścia na profesjonalny rynek. Trzeba szczerze powiedzieć, że jest w tym sporo racji, bo zainteresowanie naszych mass-mediów tym gatunkiem piosenki jest właściwie żadne. Utarło się nawet określenie na śpiewających przy akompaniamencie gitary — "smędziarze". Polskie Nagrania, Wifon czy inne wytwórnie fonograficzne wolą zainwestować w średni zespół rockowy niż w najlepszego nawet artystę wykonującego piosenkę literacką, poetycką.
No cóż, "smędziarze" nie zapełniają hal widowiskowych, nie wchodzą na listy przebojów, nie schlebiają niewybrednym gustom. Najlepiej funkcjonują w przyćmionym świetle kameralnych sal, bez zbędnych fajerwerków, ogłuszającego ryku wzmacniaczy. Bardziej stawiają na treść niż na formę. W swych utworach opisują naszą szarą, jałową egzystencję, komentują zakręty historii, protestują przeciwko przemocy, wyśmiewają otaczające nas absurdy. Ten rodzaj wypowiedzi artystycznej wymaga dużej koncentracji i wyrobienia publiczności, dlatego zwykło się o niej mówić - sztuka elitarna. Na całym świecie jest ona przedmiotem szczególnej troski i opieki mecenatu państwowego — u nas — odwrotnie. Lansuje się przeciętność, chałę, kicz. Ballada wciąż czeka na odkrycie. Pozostaje żywić nadzieję, że w zmieniającym swoje oblicze kraju znajdzie się miejsce dla śpiewających poetów. Niech ich płyty ukazują się choć w niewielkim nakładzie, ale niech będą dostępne dla słuchaczy spragnionych innych wzruszeń. Może wtedy następcy znanych balladzistów wyjmą swoje piosenki z szuflady, ku zadowoleniu jurorów i szczelnie wypełniającej sale publiczności.
Sławomir Zygmunt, Politechnik, 05.12.1989