logo

Myśliwych trzeba kochać

Czyli Dzień Wagarowicza (21.03.1989)

Tradycyjnie już od kilku lat, 21 marca jest nieformalnym Dniem Wagarowicza. Od rana na ulicach, skwerach, przystankach widać młodych ludzi poprzebieranych w fantazyjne stroje. Wszyscy podążają na Stare Miasto, by tam świętować pierwszy dzień wiosny. Gdy wysiadam z autobusu przy Placu Zamkowym, niespotykana w naszej szarzyźnie mnogość kolorów razi w oczy. — Nie  spodziewałam się, że ta impreza ma taki wielki zasięg — mówi nauczycielka jednego z warszawskich liceów. Przecież tutaj  jest około 3 tysięcy młodych ludzi. I co najważniejsze, zachowują się grzecznie. Za rok przygotuję ze swoją klasą jakąś niespodziankę i przyjedziemy tutaj już w przebraniach.

Odmiennego zdania jest starszy mężczyzna siedzący, na ławce. — Mnie się to nie podoba. — Dlaczego? — Zupełny brak kultury, proszę pana. Wzięli śmieciarkę na kółkach i zaczęli jeździć po placu, że to niby czołg, a oni to czterej pancerni i pies. — Pies, oczywiście nazywał się Szarik. — Jaki pies? — Przecież powiedział pan „czterej  pancerni i pies". __ ??? Włączam się w pochód roześmianych, młodych ludzi, którzy z transparentami ,,My chcemy lata", „Witamy wiosnę" podążają ulicą Świętojańską w kierunku Rynku Starego Miasta. Przy „Krokodylu" zaczepiają mnie chłopcy udający ekipę telewizyjną. W rękach trzymają zrobione z tektury kamery i magnetofony. Chcą, żebym odpowiedział na kilka pytań. Napis na sprzęcie informuje, że mam do czynienia z Organem Propagandowym Smoka Wawelskiego „Smocze Nowinki". Otwieram usta, by odpowiedzieć na zadane pytanie, gdy nagle milkną hałaśliwe rozmowy i śpiewy. Uwaga wszystkich zostaje skierowana w stronę ulicy Nowomiejskiej, z której na Rynek wychodzi... drugi pochód z transparentami „My chcemy zimy", „Zima ok.". Coś mi to przypomina, więc na wszelki wypadek przesuwani się trochę w bok. Jednak wszystko dobrze się kończy. Pochody mijają się ze śmiechem, następnie uczestnicy biorą się za ręce, tworzą wielkie koło i zaczynają śpiewać „Mam chusteczkę haftowaną". Korzystam z  zamieszania i dołączam na chwilę do oddziału partyzantów (jak głosi transparent) „z wyciętego lasu". Chłopcy robią do hełmu zbiórkę pieniędzy. — Nie możemy w takich warunkach pracować. Wszystko jest zatrute, zniszczone — mówi jeden z nich. —  Na co zbieracie pieniądze? —  Na nasiona, z których hodujemy... nowy las. Popieram inicjatywę 50-złotowym  banknotem i przechodzę pod Muzeum Literatury, gdzie młodzi ludzie poprzebierani za bohaterów brazylijskiego tasiemca „ W kamiennym  kręgu", z Lucelią Santos na czele, odgrywają zakończenie serialu, rozśmieszając do łez zebraną publiczność.

Krążąc po Rynku spotykam Arabów, gangsterów, Krakowianki w regionalnych strojach, górników w charakterystycznych czapkach z pióropuszami. Omijam z daleka rzeźnika w białym kitlu, z toporem... w plecach oraz boksera z podbitym okiem, który w płaszczu kąpielowym i rękawicach wygląda jakby dopiero co zszedł z ringu.

Od 11.00 na Rynku coraz więcej milicji. Na tle roześmianego, kolorowego tłumu, niebieskie, mundury i pałki robią przygnębiające wrażenie. Młodzi komentują to następująco: o, zobaczcie, przebrali się za milicjantów. Przy Staromiejskim Domu Kultury zatrzymuje się milicyjna nyska. Przebierańcy zaczynają tańczyć dookoła samochodu i śpiewać „Stary niedźwiedź mocno śpi". Gdy jeden ze stróżów prawa wychodzi z wozu, wszyscy śpiewają „Sto lat" i „Niech mu gwiazdka pomyślności". —  Boję się, że to zgromadzenie może się przekształcić w awanturę — mówi jedna z pań sprzedających na Rynku obrazy. —  Obawy chyba przedwczesne. Młodzież zachowuje się spokojnie. —  Wystarczy kilku prowodyrów i zacznie się draka.

O 11.30 Rynek pustoszeje. Przebierańcy ruszają do Ogrodu Zoologicznego, gdzie ma się odbyć zorganizowany przez Pomarańczową Alternatywę happening pod nazwą „Zwierzęta i myśliwi". Tam jednak czeka ich niespodzianka — brama ZOO jest zamknięta. Młodzież nie kryje swego rozczarowania i zaczyna wznosić okrzyki: „uwolnić słonia, uwolnić słania". Przypomina to trochę sytuację małego dziecka, któremu nie dano dawno obiecanej zabawki. Nagle z dachu stojącej nieopodal budki telefonicznej zaczyna przemawiać chłopak w czerwonej koszulce z napisem „Najszybsze zwierzę na świecie": „Zwierzęta, musimy się trzymać razem. Nie dajmy się podzielić. I pamiętajmy jeszcze o miłości. Kochajmy się zwierzęta, kochajmy. Jak krogulec z rarogiem, jak...". W tym miejscu przemówienie zostaje przerwane, bo do budki podchodzi milicjant i krzyczy, żeby chłopak zszedł na dół. Wszyscy zagłuszając milicjanta zaczynają skandować: „milicja do szkoły, milicja do szkoły". Po chwili chłopak znów zaczyna mówić: ,,Są wśród nas także myśliwi (śmiech), ale ich też trzeba kochać. Bez nich nasze życie byłaby takie szare" (brawa). Zmieszany milicjant odchodzi do samochodu. Chłopak rzuca hasło: „Przenosimy się pod misie. Niech żyją misie". Tłum wycofuje się spod bramy ZOO. „Pod misiami" jest jednak za mało miejsca.

Przebierańcy stłoczeni nie wiedzą co dalej. Impet imprezy został wyraźnie osłabiony. Po kilkuminutowych chóralnych śpiewach wracają mostem na Plac Zamkowy. Tam formują jeden wielki pochód i ruszają Krakowskim Przedmieściem. Pod Uniwersytetem młodzież skanduje „NZS, NZS". Skrzyżowanie Nowego Światu ze Świętokrzyską zablokowane jest przez samochody milicyjne i ZOMO. Pochód zatrzymuje się na wysokości pomnika Kopernika i... siada na ulicy blokując ruch. Po chwili ZOMO w rynsztunku bojowym rusza na tłum, który cofa się do Uniwersytetu. Tutaj po kilkuminutowej zabawie w "myśliwych i zwierzęta", przebierańcy zaczynają się rozchodzić. Pozostaje tylko rozpostarty w bramie Uniwersytetu transparent: „Do serca przytul psa".

SŁAWOMIR ZYGMUNT, Politechnik, 21 marca 1989