Polski Chaplin
Naprawdę nazywał się Adolf Bagiński. Pod nazwiskiem Dymsza w 1925 roku zaczynał karierę w najsłynniejszym kabarecie przedwojennej Warszawy "Qui Pro Quo". Występował obok takich gwiazd jak Hanka Ordonówna, Zula Pogorzelska, Mira Zimińska, Kazimierz "Lopek" Krakowski, Fryderyk Jarossy. Znali go i kochali wszyscy. Rozśmieszał swoim plebejskim humorem szlachetnie urodzonych, inteligencje, a także biedotę. Policjanci i wojskowi salutowali na jego widok, taksówkarze nie chcieli brać pieniędzy za kurs. Krytycy nazywali Dymszę "polskim Chaplinem". Specjalnie dla niego pisali skecze i monologi: Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Marian Hemar, Konstatnty Ildefons Gałczyński. Adolf Dymsza przed wojną zagrał w 25 filmach. Wykreował w nich postać warszawskiego cwaniaka, lumpa z przedmieścia, który potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji (m.in. "Dodek na froncie", "Antek Policmajster", "Niedorajda", "Sportowiec mimo woli"). Z nie mniej popularnym wtedy Eugeniuszem Bodo stworzył komiczny duet w filmach: "Robert i Bertrand" i "Paweł i Gaweł". Podczas II wojny światowej podziemne władze Związku Artystów Scen Polskich nakazały bojkot teatrów kontrolowanych przez Niemców. Obowiązywało hasło: "Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze i w teatrze". Kilku popularnych aktorów nie podporządkowało się tej decyzji. Powody były różne: strach, brak możliwości zarobkowania. Niestety, w tej grupie znalazł się także Adolf Dymsza. Czy był zbyt znany, by mógł zbojkotować te występy? Nie nam to dzisiaj oceniać. Po wojnie Dymsza nie odzyskał już swej popularności. Wystąpił w kilku filmach: najlepsze to "Skarb" (Fredek Ziółko) i "Cafe pod Minogą" (Maniuś Kitajec). Zmarł w przytułku dla przewlekle chorych w Górze Kalwarii 20 sierpnia 1975 roku.
Sławomir Zygmunt, Tele Magazyn