Dziś każdy nowy film, płyta, a czasem nawet koncert czy wystawa rychło zostają „zagwiazdkowane”, czyli oznaczone graficznymi znaczkami. To taka ekspresowa ocena. Nie trzeba czytać recenzji, żeby wiedzieć czy iść na film lub kupić płytę. Gwiazdki panoszą się nie tylko w prasie codziennej czy w internetowych recenzyjkach i to nie tylko w Polsce.
Epidemia jest – by tak rzec – globalna i ma nawet swoich teoretyków. Ukuto bowiem poręczny termin „rekomendacja”, co oznacza, że recenzent, który wyraża swą opinię o danym utworze może dowolnie zmieniać zdanie w zależności od tego do jak sformatowanego medium pisze. Co po prostu oznacza, że ważny jest wymyślony przez speców od reklamy „target”, a nie jakieś choćby i skromne, ale własne przemyślenia piszącego. A ukoronowaniem takiego tekstu są najczęściej właśnie gwiazdki. Piszę o „targecie” wymyślony, bo tajemnicą poliszynela jest fakt, że szumnie zachwalane badania czytelników przeważnie nie spełniają podstawowych kryteriów naukowych. Są po prostu wymyślane w zaciszu korporacyjnych gabinetów, często w celu zdyscyplinowania załogi. A potem ci myśliciele, a jeszcze częściej ich przyboczni asystenci, przekazują swe koncepty dalej, do realizacji. W ten sposób kółko się zamyka. I jasne jest, że dajmy na to przebojowy film „Zmierzch” musi dostać co najmniej trzy gwiazdki, a najlepiej pięć na pięć w kolorowym pisemku dla młodzieży. Oczywiście, często ktoś te beztreściowe zachwyty musi podpisać i starzy, i choć trochę jeszcze zasadniczy, wyjadacze klawiatury albo młodzi i jeszcze naiwni adepci trochę się buntują. Wtedy słyszą, że powinni służyć czytelnikowi, wydawcy, a właściwie i dystrybutorowi, który przecież nie będzie chciał reklamować jedno gwiazdkowca. Wszyscy powinni być zadowoleni, szafa gra! Można oczywiście powiedzieć, że nie dotyczy to tzw. poważnej prasy. Ale to złudzenie. Tam też wciskają się gwiazdki, co prawda jeszcze nie do głównych wydań. A łagodne i mniej łagodne perswazje w stosunku do autorów – wierzcie mi – zdarzają się. Jeśli delikwent jest wyjątkowo oporny, to często dostawia się lub odejmuje gwiazdkę podczas jego nieobecności, cichcem. Ku chwale korporacji.
Nawet jeśli muzykę i filmy traktuje się jedynie jako towar, to bezkrytyczne zawyżanie ich jakości – bo o to przeważnie tu idzie – jest po prostu chwytem nieuczciwym wobec czytających. Jasne – wolne demokratyczne media są wielce niedoskonałe i wielu czytelników wyczuwa fałsz całej tej sytuacji. Problem polega na tym, że wszyscy się do gwiazdkowania jakoś przyzwyczaili. Niektórzy nawet nieswojo się czują czytając tekst bez gwiazdek i niemądrych, za to skrajnych, tzw. „kontrowersyjnych” ocen. Niektórzy wieszczą, że rewolucja technologiczna w ogóle wybawi nas z kłopotu, bo każdy będzie czytał, oglądał i słuchał tego co mu się podoba, a porad szukał w wąsko sprofilowanych hobbystycznych mediach. Wizja to w gruncie rzeczy niepokojąca i ponura – społeczeństwa podzielonego na nie przenikające się kulturowe nisze. Tyle, że raczej nieprawdziwa. Właśnie w tej sytuacji wielkiego zalewu muzyki i obrazów potrzebny jest głos – jasne, że subiektywny, ale wyrazisty i zarazem przenikliwy – choćby odrobinę godnego zaufania fachowca. Oby tylko większość z takich działających w mediach ludzi nie została „zagwiazdkowana” na amen, zepchnięta na margines. Może do myślenia powinien dać fakt, że na przykład legion najlepszych amerykańskich krytyków filmowych nadal, pomimo kryzysu w mediach, odmawia stawiania gwiazdek i drastycznego skracania tekstów. I rzadko ich ktoś do tego zmusza.
Rafał Wilkusz