Nie sposób uciec przed tym, co nadchodzi, bo już szykuje trąbki i szaliki, maluje twarze w barwy narodowe. I nawet jak ktoś zakłada na fejsie grupę „Mam w dupie Euro”, to też się angażuje, tyle że przez zaprzeczenie.
Mecz zdrowy rozum – futbol jest z góry przegrany. Jak mówią znawcy piłki: już w szatni. Ale stopień paranoi wokół Euro jednak zdołał mnie zadziwić. Pan poseł, który na moich oczach w zamierzchłych czasach zatrzymał Anglię, nie kibicuje polskiej reprezentacji, bo grają w niej Polacy zza granicy. Nie wiem czy są to dobrzy piłkarze czy nie, bo się aż tak piłką nożną nie interesuję. Okaże się na boisku. Ale żeby się obrażać na drużynę? Coach reprezentacji ma być ponoć umoczony w korupcję, a poważni ludzie całkiem poważnie mówią, że Rosjanie mieszkający w Bristolu kolidują z marszem pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. Bo może się zdarzyć prowokacja. Mój mózg tego nie ogarnia.
Boiskową paranoję rozumiem – kiedy człowiek kibicuje swojej drużynie widzi czarno-biało i ma w trakcie meczu ograniczoną poczytalność. Jeśli nie jest szurniętym kibolem albo kimś zaburzonym emocjonalnie wychodzi z tego stanu razem z końcowym gwizdkiem. Ale ogólnonarodowa paranoja, która wzbiera niczym szumowiny w garnku przeraża mnie. A tak by się chciało po prostu przeżyć chwilę euforii po golu i ogryzać paznokcie w czasie rzutów karnych... Ale to nie w Polsce i nie w dzisiejszych czasach.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna