
Napisałam właśnie osiem tekstów o grypie i przeziębieniu, machając słowami kluczowymi jak jakiś wirtualny tańczący Sziwa rękami. Myślałam, że zaraz odwiozą mnie do Tworek, żeby zacytować mistrza Bareję, ale nic z tych rzeczy. I choć teraz wcale nie pisze się dla czytelnika tylko dla statystyk Googla, udaje mi się pozostać przy zdrowych zmysłach.
Stać  mnie na filozoficzny stosunek do rzeczywistości, a co! Jak ktoś  dowiadywał się od różnych redaktorów, że: a. redakcja to nie jest  miejsce  resocjalizacji, więc musi sobie poszukać innej roboty, b. ma  zbyt poetycki stosunek do życia, c. jesteśmy już na innym etapie, pani  Aniu, trzeba pisać inaczej (tak średnio co trzy tygodnie), d. jest zbyt  refleksyjny, żeby zajmować się psychologią, e.  eeeee, tam!  – to już  nic nie dziwi. Coraz częściej myślę sobie, że dobre słowo musi być  bezinteresowne. Jak staje się towarem, to przestaje mieć znaczenie. Dla  kogoś, kto pół życia zarabiał właśnie słowem to dewastująca konkluzja.  Było zostać stomatologiem albo... manikiurzystką :-) Ale, co tam! Skoro  kot może ujeżdżać koguta, wszystko jest możliwe! Pozdrowienia dla  facebookowego użytkownika Just for Grins, kolportera tego zdjęcia.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna



