Czasem mi głupio, że jestem dziennikarką. Moja koleżanka, biolog, mówi, że jesteśmy specjalistami od nowej jednostki chorobowej - chorób medialnych. Tak było z ptasią grypą, tak samo jest z E.coli. Serwisy newsowe i dzienniki stawiają nam włosy na głowie zachłystując się straszącymi słowami: epidemia, zagrożenie, śmierć.
Wiadomości to, jak celnie napisał w jednej ze swych książek Irwin Shaw, codzienna dawka apokalipsy. Bo strach lepiej się sprzedaje niż spokój i rzeczowość. Ja się takimi akcjami nie przejmuję, dzielę napięcie przez cztery i oceniam realność zagrożenia. Albo pytam mądrego specjalisty. Ale kiedy widzę, jak takie histeryczne podawanie wiadomości podnosi poziom lęku u moich, co wrażliwszych bliskich, to robi mi się słabo. Dopóki jednak większość widzów i czytelników potrzebuje sensacji, strachów i afer, media będą ich tym karmić. Prawo podaży i popytu. Dla równowagi posłuchajcie pięknej piosenki "Czas płynie i zabija rany" w wykonaniu Sławka Zygmunta.
Anna Ławniczak,
redaktor naczelna