Tę rozmowę z Przemysławem Gintrowskim przeprowadziłem w 1996 roku, już w nowych czasach. Nasz młody kapitalizm zmiótł ze sceny bardów. Na salony wyskoczyła muzyka rozrywkowa, a w lud poszło disco polo. Wtedy Przemysław Gintrowski powrócił do komponowania muzyki filmowej. Ale zupełnie innej niż do serialu "Zmiennicy" . Opowiedział mi jak lubi komponować i dlaczego nigdy nie napisał kawałka w stylu disco polo.
Sławomir Zygmunt: Przez kilka lat nie komponowałeś muzyki do filmów. Skąd ta przerwa?
Przemysław Gintrowski: Ja pracuję falami. W okresie, gdy pisałem muzykę do filmów, mało śpiewałem i mało komponowałem piosenek. Jak przestałem współpracować z kinem, w ciągu ostatnich paru lat zrobiłem kilka programów dla telewizji z własną muzyką: "Stół Mordechaja Gebirtiga" według poematu Anny Kamieńskiej, "U wrót doliny" do wierszy Zbigniewa Herberta, "Kredka Kramsztyka" do tekstów Jacka Kaczmarskiego i "Jeśli ocalę w sobie ciebie" do tekstów Justyny Holm.
Dlaczego w takim razie zdecydowałeś się napisać muzykę do filmu "Tato"?
Muzykę do "Taty" zrobiłem z dwóch powodów. Po pierwsze, bardzo podobał mi się scenariusz. Po drugie z reżyserem, Maćkiem Ślesickim, znamy się od lat. W stanie wojennym Maciek był szefem podziemnego wydawnictwa "Wytrwałość". Siedział w domu i kopiował kasety z moim programem "Pamiątki", wydanym w drugim obiegu. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym mu odmówić.
Od pewnego czasu daje się zauważyć odchodzenie kompozytorów od elektroniki ku naturalnym brzmieniom. Ty również kiedyś korzystałeś z syntezatora, do "Taty" jednak nagrałeś muzykę z kameralnym zespołem.
Faktura tej muzyki wynikała z ustaleń z Maćkiem Ślesickim. Reżyser chciał, by muzyka była kameralna, bo film jest kameralny. Przyjąłem założenie, że napiszę muzykę na obój, klarnet, harfę, fortepian i bas. Tylko w jednym czy dwóch fragmentach wykorzystałem smyczki. Ale ja w zasadzie mieszam instrumenty prawdziwe z elektroniką. Te, które grają partie solowe, to są "żywe" instrumenty. Pozostałe, które wypełniają tło, są zagrane na syntezatorach. Korzystanie z elektroniki jest wygodne i - co tu dużo ukrywać - tańsze. Oczywiście, jeżeli są fundusze, to wolę nagrać muzykę z orkiestrą, bo to brzmi lepiej.
Polski kompozytor muzyki filmowej, Zbigniew Preisner, zrobił światową karierę. Teraz Michał Lorenc zaczyna komponować dla Amerykanów. Można wręcz mówić o polskiej szkole muzyki filmowej...
Na swój prywatny użytek dzielę muzykę na wymyśloną i napisaną. I myślę, że większość kolegów wymyśla, a tylko kilku - pisze. Z polskich kompozytorów muzyki filmowej najbardziej cenię Jerzego Satanowskiego. Jego muzyka jest bardzo charakterystyczna, oryginalna. On należy do tej grupy kompozytorów, którzy piszą. Oczywiście, nie znaczy to, że nie cenię Preisnera. Mówię o swoich preferencjach, o tym, co mi się podoba.
Czego oczekujesz od reżysera jako kompozytor muzyki filmowej?
Dobrego filmu. Lubię konkretnych, zdecydowanych reżyserów, którzy wiedzą, czego chcą. Mówią, że w tej scenie chcieliby mieć muzykę bardzo dynamiczną, a w innej smutną, rzewną. I tak jak w szkole zadają mi do domu "odrobienie lekcji". Dobrze mi się wtedy pracuje.
Lekcji?
W znaczeniu artystycznym, oczywiście. W "Tacie" jest scena, w której reklamuje się szampon. Wykorzystano w niej motyw z głośnego filmu "Casablanca". Maciek zwrócił się do mnie, żebym do tej sceny napisał muzykę podobną do oryginalnej. Dla mnie to jest właśnie takie zadanie kompozytorskie. Jak się dobrze wsłuchać w muzykę z tej sceny, to dwa pierwsze dźwięki są wzięte z filmu "Casablanca", reszta jest moja. Oczywiście całość pozostaje w klimacie tamtej muzyki filmowej.
Pisałeś muzykę w czasach szalejącej komuny, ale do filmów bardzo dobrych, ważnych, do "Nadzoru" Wiesława Saniewskiego, do "Matki Królów" Janusza Zaorskiego i paru innych. Czy odczuwałeś na własnej skórze skutki cenzury?
To był już problem reżysera. Ja pisałem bez żadnej presji. Byłem zadowolony, że takie filmy powstają i starałem się swoją pracę wykonać najlepiej jak potrafiłem. Myślę, że dla filmowca jest to tragedia, jeśli nakręci film i ten film nie może być pokazany. "Matka Królów" ujrzała światło dzienne dopiero po kilku latach. "Nadzór" też musiał trochę "poleżakować", a i potem skierowano go do tak zwanego wąskiego rozpowszechniania w DKF-ach.
Od twojego debiutu w roli kompozytora muzyki filmowej, czyli od filmu "Dziecinne pytania" Janusza Zaorskiego, upłynęło 16 lat. W tym czasie napisałeś muzykę do ponad 30 filmów. Płyta z muzyką do "Taty" jest jednak pierwszą płytą "filmową". Dlaczego?
To kwestia czasów, które się zmieniły. Kiedyś w Polsce wydawało się mało płyt, zaś z muzyką filmową - wcale. Minister kultury i sztuki ustalał stawki i każdy, bez względu na popularność i umiejętności dostawał tyle samo. Dzisiaj sytuacja się o tyle zmieniła, że - nie ukrywajmy - ja jestem bardzo żywo zainteresowany informacją, ile osób pójdzie na film 'Tato". Od tego bowiem zależy wysokość moich tantiem.
A jak się sprzedaje płyta z muzyką do "Taty"?
Miałem informacje z firmy Zic Zac, że płyta sprzedaje się dobrze. Co jest miłym zaskoczeniem, bo muzyka filmowa nie rozchodzi się w takich nakładach, jak muzyka rockowa. Ja wiem, na czym jako kompozytor mógłbym teraz zrobić największe pieniądze.
Tylko nie mów, że na disco polo.
Właśnie na tym. Napisanie takich 15 pioseneczek, z prostym rytmem, znalezienie młodej, ładnej dziewczyny, która by je zaśpiewała cienkim głosikiem - nie jest problemem. Mógłbym coś takiego napisać. Tylko potem pewnie spaliłbym się ze wstydu.
Rozmawiał: SŁAWOMIR ZYGMUNT, FILM 1996, Nr 7
Przeczytaj także: Gintrowski: choćby zadzwonił sam Fellini, Przemysław Gintrowski: mniej mi się chce, Gintrowski: wciąż chce zmieniać świat, Gintrowski: kanapka z człowiekiem, Jacek Kaczmarski: lekcja historii, Jacek Kaczmarski: obywatel świata, Aleksander Galicz: rosyjski Homer, Mercedes Sosa: wolność ponad wszystko.