Shaolin
Ze Sławomirem Zygmuntem o leksykonie „Bruce Lee i inni” rozmawia Janusz Bobiński 
Janusz Bobiński: Do kogo adresowany jest pana leksykon?
Sławomir Zygmunt: Leksykon adresowany jest do wszystkich; nie ma żadnej bariery wiekowej, gdyż tego typu filmami interesują się zarówno ludzie młodzi, jak i starsi. Podobnie jak wschodnie sztuki walki uprawiają ludzie w różym wieku.
Skąd się w ogóle wziął pomysł napisania takiej książki?
Wszystko zaczęło się od filmu „Wejście Smoka”. Był rok 1982. Siedziałem w (nieistniejącym już) warszawskim kinie Moskwa i z zapartym tchem śledziłem wyczyny Bruce’a Lee. Był to pierwszy tego rodzaju film w Polsce i mimo jego wielkiego sukcesu, do naszych kin sprowadzono w latach osiemdziesiątych zaledwie kilka takich filmów, z których najlepszy był „Klasztor Shaolin”, z młodziutkim Jetem Li. Dużo więcej filmów wschodnich sztuk walki znalazło się w obiegu video. Po latach postanowiłem opisać ten fenomen i przy okazji spróbować wyjaśnić zagadkę śmierci Bruce’a Lee – Małego Smoka, wokół której narosło mnóstwo domysłów, legend czy po prostu zmyśleń. Jedni pisali o zemście mnichów z klasztoru Shaolin, którzy zabili Bruce’a ciosem „wibrującej pięści”, inni o tym, że został zamordowany przez triadę czyli chińską mafię. Jeżeli chodzi o powstanie książki, to nie bez znaczenia jest także fakt, że od kilku lat uprawiam tai chi chuan. Ważne było także to, że nie było takiego leksykonu na rynku i to nie tylko polskim, ale także krajów ościennych.
SławekCzy jest szansa, że moda na osiedlowe kluby sztuk walki i Bruce’a Lee, którą obserwowaliśmy przed dwudziestu laty, wróci do nas?
Moda na kino kung-fu wróciła pod koniec lat 90. XX wieku wraz ze świetnymi filmami, w których występują Jackie Chan i Jet Li. Od kilku lat trwa renesans kina martial arts, o czym świadczą także światowe sukcesy takich filmów, jak obsypany czterema Oskarami „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, nominowany do tej nagrody obraz pt. „Hero” oraz dwuczęściowy „Kill Bill” Quentina Tarantino, będący hołdem tego twórcy dla azjatyckich filmów walki. Od kilku lat pojawiają się jak grzyby po deszczu przeróżne szkoły sztuki walki. Ostatnio w Polsce zrobiło się modne aikido. Myślę, że ma to związek z gwiazdorem amerykańskiego kina, Stevenem Seagalem, który już dwa razy przyjechał do Polski, by kręcić filmy. Seagal jest mistrzem aikido, spotykał się z polską młodzieżą i zachęcał do uprawiania wschodnich sztuk walki. To bardzo dobrze, że młodzież ćwiczy zamiast pić alkohol i zaczepiać ludzi na ulicy.
No tak, ale wschodnie sztuki walki, kung-fu, karate, aikido, wielu ludziom kojarzą się z agresją.
Wschodnie sztuki walki to nie tylko umiejętności walki, to także styl życia powiązany z pewnymi zasadami etycznymi, które wynikają z systemów filozofii i religii Dalekiego Wschodu: buddyzmu, taoizmu i konfucjanizmu. Obejmują cały szereg zakazów i nakazów o charakterze moralnym: posłuszeństwo, szacunek dla starszych, rodziny, swego mistrza, skromność, odrzucenie zaszczytów, niewywyższanie się ponad innych, unikanie przemocy. Pierwsze przykazanie buddyzmu mówi: nie zabijaj, lecz ochraniaj wszelkie życie. Wojownik kung-fu nie jest agresywny. Zna swoje umiejętności i nie boi się. To ludzie, którzy się boją są agresywni. Sztuki walki nie ćwiczy się po to, aby się bić.
Oprócz tego, że jest pan dziennikarzem, od wielu lat zajmuje się pan także zawodowo muzyką.
Sławek i tai-chiMuzyką zajmuję się trochę dłużej niż dziennikarstwem. Zaczynałem w pierwszej połowie lat 80. w warszawskim klubie Hybrydy, gdzie organizowałem imprezy muzyczne oraz występowałem z recitalami autorskimi. Właściwie mogę powiedzieć, że w latach 80. utrzymywałem się z grania. Napisałem i nagrałem wtedy sporo piosenek. Jako dziennikarz zadebiutowałem w połowie lat 80. W latach 90. w ogóle zrezygnowałem z koncertowania, więcej czasu poświęciłem dziennikarstwu. Napisałem wtedy także trochę muzyki instrumentalnej, reklamowej oraz do filmów oświatowych. Obecnie wróciłem do koncertowania.
Wróćmy do pańskiego leksykonu. Dlaczego to właśnie Bruce Lee stał się tak popularny, że ponad 30 lat po jego śmierci wciąż się o nim mówi?
To ikona kina kung-fu. Bruce był pierwszym chińskim aktorem-wojownikiem, który spodobał się wszystkim na całym świecie. On rzeczywiście potrafił walczyć i wtedy był niepokonany. Jego sposób poruszania się na ekranie, tzw. koci krok i te wszystkie odgłosy, które wydobywał z siebie podczas walki, to było coś zupełnie nowego, czego jeszcze nigdy nie było w kinie. Poza tym Bruce poprzez lata spędzone w USA miał inne podejście do kariery. On doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko wielka promocja w USA może przynieść filmom chińskim wyjście z azjatyckiego getta. Dlatego tak zależało mu, by jego filmy były pokazywane w Stanach Zjednoczonych. To dzięki filmom z Brucem Lee kino kung-fu stało się znane na całym świecie. Poza tym, nagła, tajemnicza śmierć Bruce’a, wciąż jest w centrum zainteresowania wielu ludzi.
Rozmawiał: Janusz Bobiński (26 stycznia 2006, www.film.org.pl)