Spis treści

 

Kiedy się spotkaliście po raz pierwszy?
Na początku lat 70. w Nowym Jorku. Po koncercie poszedłem za kulisy, pokazałem legitymację dziennikarską i wpuścili mnie do niego. Potem Miles Davis przyjeżdżał do Izraela kilka razy na koncerty i mimo że nie ja go ściągałem, to on zawsze był u mnie w domu. Nasza bliska znajomość trwała przez długie lata. Jak jeździłem po świecie i był koncert Davisa, to zawsze potem z nim się spotykałem i długo rozmawialiśmy. Jak już przełamiesz barierę osobistą, to potem rozmawiasz z każdym. Tylko trzeba być przygotowanym do takiej rozmowy, nie można gadać głupot. Jak facet zrozumie, że gadasz głupoty, nie znasz tematu, to nic z tego nie wyjdzie. Natomiast jeśli masz wiedzę na dany temat, znasz wszystkie jego płyty, wiesz gdzie i z kim grał, jak jeszcze dodasz trochę własnej analizy, skąd to się to wzięło i dlaczego, to wtedy kupujesz muzyka. I ja to praktykuję całe życie.

Cofnijmy się do czasów polskich. Jest Komeda, są inni. Znałeś ich wszystkich?
Oczywiście. Jako smarkacz ich znałem. Wbrew pozorom to nie było takie niebywałe. Wtedy w Polsce scena jazzowa była nieduża. Ot, grupa 60. aktywnych muzyków. Też bardzo młodych. Różnica wieku między nami nie była aż taka wielka. A jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że przedstawiał mnie tym ludziom sam Roman Waschko, to ja miałem znakomite wejście w ten jazzowy światek.

Z czasem Twoje kontakty się rozszerzyły...
Tak. Zacząłem pisać do najważniejszych i najlepszych gazet muzycznych. W Izraelu byli muzycy, bo to państwo emigrantów, ale nie grano wtedy jazzu. Wtedy główna emigracja przybyła z USA i z Europy. Nie uczono jazzu, nie było koncertow. Jazz w Izraelu zaczął się od wielkiej emigracji z Rosji na początku lat 70. Wtedy przyjechała do Izraela masa świetnych rosyjskich muzyków jazzowych. I to wtedy młodzi Izraelczycy odkryli jazz. Dzisiaj Izrael jest potęgą jazzową, ma wielu świetnych muzyków, grających na wszystkich estradach świata.

 

Z jazzem w daleki świat

 

Jakie były okoliczności Twojego wyjazdu z Polski?
Nas z Polski wyrzucono. Mówi się o wydarzeniach marcowych '68, ale to wszystko zaczęło się wcześniej, bo w 1967 roku i trwało prawie 3 lata do 1969 roku. Myśmy wyjechali przed Marcem '68, ale powody były podobne: antysemickie czystki. Któregoś dnia przyszedł do nas jakiś ubek i powiedział: macie tydzień na wyjazd z Polski. Dostaliśmy 5 dolarów i dokument podróży w jedną stronę. Rodzice podpisali, że rezygnują z obywatelstwa i won. Bardzo źle to przyjąłem. Niby powinienem być szczęśliwy, bo zawsze chcieliśmy wyjechać, ale okoliczności w jakich do tego doszło były ohydne: nas po prostu wypędzono. Ja się z Polską rozstałem niedobrze. Prawdę mówiąc nigdy tego Polsce nie wybaczyłem. Z tym, że to nie Polska mnie wyrzuciła, tylko konkretni ludzie, którzy wtedy byli u władzy. Ale niesmak pozostał. I bezpośredni kontakt z Polską przerwałem na 18 lat. Oczywiście kontakty z przyjaciółmi, znajomymi muzykami utrzymywałem. Tak samo kontakt z kulturą polską, językiem polskim, literaturą polską. Ale nawet, kiedy już było można, nie chciałem przyjechać do Polski. Trzeba tutaj wytłumaczyć, że przez całe lata nie było stosunków dyplomatycznych między Polską a Izraelem i przyjazd do Polski był bardzo skomplikowany. Ale w 1985 roku w końcu przyjechałem do Warszawy. Pretekstem był Festiwal Jazz Jamboree. I wtedy po raz pierwszy od 18 lat spotkałem się z muzykami, których znałem jeszcze przed wyjazdem, oraz z ówczesnym Zarządem PSJ. Wszyscy, muszę szczerze powiedzieć, przyjęli mnie bardzo serdecznie i od tego momentu zacząłem powoli wracać na polską scenę jazzową. Znów zacząłem pisać do Jazz Forum, którego wtedy były 3 edycje, współorganizować festiwale i wszystko się znowu zaczęło kręcić do tego stopnia, że ja jestem teraz w Polsce bardzo często.

Ale w międzyczasie pokolenie muzyków się zmieniło.
W ogóle wszystko się zmieniło, przede wszystkim Polska się zmieniła po 1989 roku. I moje zaangażowanie w polską scenę jazzową się bardzo pogłębiło. Odkrywając po 2000 roku całą grupę młodych muzyków, których w ogóle nie znałem, a którzy okazali się fascynujący, zmieniłem swoje podejście do Polski.

Czyli w pewnej mierze, spowodowało to spotkanie z nowym młodym polskim jazzem?
Tak. Po okresie fascynacji amerykańskim jazzem, a miało to miejsce, kiedy wyjechałem z Polski i kiedy właściwie bardzo mało słuchałem jazzu z Europy, po ponowym przyjeździe do Polski odkryłem, że bardzo fajny jest jazz europejski: polski, włoski, niemiecki i z innych państw. A wcześniej poznałem wielkiego znawcę i popularyzatora jazzu, Joachima-Ernsta Berendta. Bardzo się ze sobą zaprzyjaźniliśmy, mimo sporej różnicy wieku. Berendt, tu muszę się troszkę pochwalić, cenił moją wiedzę i znajomość jazzu. Miał ogromny wpływ na moje podejście do tej muzyki. Berendt rozumiał i zgadzał się ze mną, że jest duża różnica między jazzem amerykańskim a europejskim.

A jest?
Jeśli zapytasz Amerykanina, czy istnieje coś takiego jak jazz europejski, to ci odpowie, że nie. Ja w ciągu tych wielu lat odchodziłem od jazzu amerykańskiego na rzecz jazzu europejskiego, ale nie geograficznie, lecz konceptualnie. Amerykański jazz, według mnie, zatrzymał się na przełomie lat 50. i 60., po wejściu na scenę free jazzu i Johna Coltrane'a. I mówiąc to teraz, prawie 50 lat później, jestem coraz bardzo o tym przekonany. Nie słyszałem dobrej amerykańskiej płyty jazzowej od prawie 50 lat.