Spis treści

W 1981 roku podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu Jacek Kaczmarski zaśpiewał "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego". Wtedy już bez knebla cenzury, wszak trwał karnawał Solidarności, utwór został w całości zaprezentowany przez telewizję "na żywo". Widziałem ten występ i to był kolejny utwór Jacka, który dosłownie wbił mnie w fotel. Nagrałem go zresztą na magnetofon kasetowy. W tamtych czasach to wszystko co szło "na żywo" w 1 programie telewizji można było odsłuchać w polskim radiu, a to znaczyło, że można było także nagrać na magnetofon. "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego" obok "A my nie chcemy uciekać stąd", "Czerwonego autobusu", "Autoportretu Witkacego", "Naszej klasy", "Zbroi" to dla mnie absolutnie genialne teksty Jacka Kaczmarskiego.

jacek k1W 1981 roku miał premierę film Janusza Zaorskiego "Dziecinne pytania", do którego muzykę napisali Jacek Kaczmarski i Przemysław Gintrowski. Film dzisiaj troszkę zapomniany, a szkoda, bo jest naprawdę dobry. Ja widziałem go wtedy dwa razy. Kaczmarski i Gintrowski zaśpiewali w „Dziecinnych pytaniach” też 3 pieśni: na początku filmu utwór "Pokolenie" zaśpiewał (z offu) Jacek Kaczmarski, na końcu filmu Przemysław Gintrowski śpiewa (z offu) "Czy poznajesz mnie moja Polsko?". Jacek i Przemek wystąpili też razem w tym filmie: w jednej scenie nakręconej w mieszkaniu: siedzą z gitarami w gronie przyjaciół. Nagle Przemek zaczyna śpiewać "Modlitwę o wschodzie słońca", Jacek mu wtóruje na drugiej gitarze, śpiewa też drugą zwrotkę, końcówkę utworu śpiewają razem.

W tym samym 1981 roku widziałem trio Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński w sali Kongresowej podczas koncertów "Młodej polskiej subkultury". W tych koncertach brało udział wielu wykonawców, każdy z nich wykonywał po kilka piosenek. Z występu tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński zapamiętałem utwór "Wigilia na Syberii".

W 1981 roku wczesną jesienią widziałem także spektakl "Muzeum", według mnie najdojrzalszy, najlepszy program tria. Jak już pisałem, na "Muzeum", prezentowane w małej salce w budynku "Zachęty" było trudno się dostać, bilety trzeba było kupować z wyprzedzeniem.

I to wszystko, bo za chwilę był stan wojenny i Jacek Kaczmarski został na emigracji. Pod jego nieobecność bardem walczących o wolność stał się Przemek Gintrowski. Niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego zaczął występować, najpierw w prywatnych mieszkaniach, a potem w Muzeum Archidiecezji, które stało się ośrodkiem niezależnej kultury. Wyrósł na wspaniałego artystę, ale zawsze pamiętał, że w dużej mierze budowali go ludzie, których spotykał na drodze artystycznej. Na przykład poeci. Gintrowski miał szczęście do wielkich poetów. Pierwszy to genialny Kaczmarski, rozedrgany młodzieniec, niesforny jak Mozart, ale który pisał jak Mickiewicz. Drugi geniusz - bardziej dojrzały, błyskotliwy, przewrotny, piekielnie mądry Zbigniew Herbert.

Jacek Kaczmarski miał w Polsce wielu naśladowców. Nazwałem to zjawisko "kompleksem Kaczmarskiego". Przekonałem się o tym w 1983 roku, kiedy w warszawskich Hybrydach reaktywowałem Ogólnopolski Przegląd Piosenki Autorskiej OPPA i w latach 1983-1987 byłem dyrektorem artystycznym tej imprezy. Większość młodych bardów z gitarami, którzy przyjechali wtedy i w latach następnych na OPPA naśladowała w większym lub mniejszym stopniu autora "Naszej klasy" w sposobie napisania tekstu, gry na gitarze, interpretacji piosenki pełnej krzyku i gniewu. Najlepszym przykładem był 19-letni wówczas Piotr Bukartyk, który zaśpiewał własny utwór "Uliczni łowcy psów", w sposób ewidentny nawiązujący do słynnej "Obławy". Oczywiście nie zapominajmy, że w tamtych czasach stanu wojennego i post-wojennego piosenka była elementem walki z reżimem komunistycznym. Ale zdarzały się też wtedy absurdalne sytuacje. Pamiętam konsternację szacownego jury w składzie: Agnieszka Osiecka, Jacek Fedorowicz, Przemysław Gintrowski, Wojciech Młynarski, Robert Stiller, Jerzy Andrzej Marek, kiedy pewien bard z gitarą zaśpiewał (uwaga) 11-minutowy utwór o zdobyciu królestwa Inków przez Francisco Pizarro.

Na OPPA usłyszałem też od Agnieszki Osieckiej swoistego rodzaju wyznanie. Przy wódeczce na zapleczu Hybryd, w słynnym pokoju nr 1, gdzie zapadały wszystkie ważniejsze decyzje, Agnieszka Osiecka powiedziała: "panie Sławku, dlaczego pan mnie zaprasza do jury OPPA? Ja kompletnie nie potrafię odróżnić dobrego wykonawcy od złego. Czy pan wie, że ja zupełnie się nie poznałam na ogromnym talencie Jacka Kaczmarskiego oraz Kory (Olgi Jackowskiej), wokalistki zespołu Maanam? Kiedy po raz pierwszy usłyszałam Kaczmarskiego, zupełnie nie mogłam zrozumieć dlaczego on tak wali w gitarę i wrzeszczy...".

Kolejne moje spotkanie z Jackiem Kaczmarskim miało miejsce 26 maja 1990 roku podczas konferencji prasowej, w związku z jego pierwszym przyjazdem do kraju. Trzeba powiedzieć szczerze, że na tej konferencji było niewielu dziennikarzy. Sporo pytań ja zadałem Jackowi. Wieczorem tego samego dnia odbył się w Sali Kongresowej pierwszy od 1981 roku koncert Jacka Kaczmarskiego Polsce. Byłem tam. Sala pełna po brzegi, ludzie klaskali po każdym utworze, nie obyło się bez bisów i owacji na stojąco, ale wyczuwało się pewne napięcie. Jacek był mocno stremowany i najchętniej chyba w połowie przerwałby koncert i zszedł ze sceny.

Przemek Gintrowski powiedział mi: "Jacek kochał koncerty, potrzebował porozumienia ze słuchaczami. Gdy po 9 latach nieobecności, w 1990 roku przyjechał do Polski, chciał byśmy od razu razem zagrali koncerty. Powiedziałem mu wtedy: Jacuś, ty sobie zagraj te pierwsze koncerty sam. Tego ci potrzeba". Jacek wzbudzał w Przemku uczucia opiekuńcze. Gintrowski zdawał sobie sprawę, jak ważne dla niego będą te pierwsze występy w Polsce, jak długo na nie czekał. Znał Kaczmarskiego na tyle, że doskonale wiedział, iż Jacek potrzebuje wrócić do roli artysty porywającego tłumy. I Kaczmarski zagrał te koncerty sam.

"Mimo że Kaczmarski na każdym kroku podkreślał, iż emigracja była dla niego bardzo ważna, to jednak on ją bardzo źle ją znosił" - powiedział mi Gintrowski.
Jacek się wypalił na emigracji. Po powrocie nie odnalazł już dawnej publiczności. Mimo że ta pierwsza jego trasa koncertowa odniosła sukces, to następne występy już nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem. To były inne czasy, ludzie żyli wolnym rynkiem, zakładali biznesy, niewielu miało ochotę słuchać śpiewanych prywatnych lekcji historii Jacka Kaczmarskiego. W nowej rzeczywistości Przemek Gintrowski poradził sobie lepiej, bo ciągle komponował muzykę do filmów, a Jacek znowu wyemigrował, tym razem aż do Australii.

Jacka Kaczmarskiego już nie ma od wielu lat. Jednak jego poetyckie lekcje historii powinniśmy nieustannie przerabiać. Ciekawe, co by napisał teraz, jak skomentowałby nasz los? Jak widziałby siebie? W wierszu „Mury” okazał się prorokiem. Zarówno w tym, co On miał na myśli – w widzeniu roli artysty i rosnących murach, między nim a publicznością, jak i w tym, co zrozumieli z wiersza ludzie, którzy uznali utwór za antyreżimowy: obalone mury i zdobycie wolności to była chwila. Mury bardzo szybko znów urosły.

Sławomir Zygmunt
Artykuł był opublikowany podczas Festiwalu "Nadzieja" im. Jacka Kaczmarskiego w Kołobrzegu
Raptularzu Nadzwyczajnym Fundacji im. Jacka Kaczmarskiego,
Wydanie VIII, Rok VIII - Lipiec 2017